Istnieją w większości dużych polskich miast, choć regularnie pojawiają się głosy, że powinny zostać raz na zawsze zlikwidowane. Izby wytrzeźwień każdego roku goszczą u siebie tysiące zamroczonych klientów. Głównie mężczyzn, o czym najlepiej świadczą oficjalne statystyki. Zazwyczaj ciągle tych samych. Ale to nie oznacza, że „wytrzeźwiałki” zamknięte są na kobiety. Czasami pomocy wymagają także przedstawicielki płci pięknej.
Udało nam się dotrzeć do dwóch dziewczyn z dobrych domów, które po alkoholu straciły nad sobą kontrolę i nocowały w takim nietypowym hotelu. Żadna z nich nie jest z tego dumna, ale ich opinie znacząco się od siebie różnią. Jedna twierdzi, że trafiła tam całkowicie bezprawnie, a druga do dziś dziękuje strażnikom miejskim, którzy w ten sposób zadbali o jej bezpieczeństwo.
Jak czuje się kobieta na izbie wytrzeźwień? Poznaj informacje z pierwszej ręki.
Zobacz również: 6 kłamstw, które kobiety mówią facetom wtedy, gdy są pijane
fot. Thinkstock
Martyna jest studentką piątego roku na uniwersytecie. Jak sama przyznaje, pochodzi z porządnej rodziny, w której nigdy nie zdarzały się podobne historie. Rodzice są lekarzami, a młodsza siostra to wzór wszelkich cnót. Jakim cudem trafiła do takiego miejsca?
- To miała być impreza, jak każda inna. A raczej rajd po klubach, bo tak lubimy się czasami ze znajomymi zabawić. Chwila tu, chwila tam, ale lokale zmieniamy zawsze razem. Wszystko szło zgodnie z planem mniej więcej do pierwszej w nocy, kiedy nagle się zorientowałam, że nie wiem gdzie jestem, a tym bardziej, gdzie podziała się cała reszta. Usiadłam na ławce i próbowałam się do kogoś dodzwonić, ale nikt nie odbierał. Wtedy podjechała straż miejska i funkcjonariusze zaczęli mnie o coś wypytywać. Trzeźwa nie byłam, ale siedziałam spokojnie i na pewno nie stwarzałam zagrożenia. Oni uznali, że plącze mi się język, więc siłą wciągnęli mnie do radiowozu i wywieźli do izby. Telefon mi całkiem padł, więc nie mogłam nikogo zawiadomić. Postanowiłam się nie wyrywać, bo mogłabym narobić sobie jeszcze większych problemów. Posłusznie dmuchnęłam w alkomat i przydzielono mi łóżko. Odpłynęłam – wspomina młoda kobieta.
Obudziła się w momencie, kiedy do sali wprowadzono kolejną pacjentkę.
fot. Thinkstock
- Wrzeszczała potwornie i naprawdę poczułam się zagrożona. Kogoś takiego powinni zamknąć w izolatce. Wpuścili ją do środka i zostawili, a przecież mogła mnie zamordować. Miała może 50 lat i było widać, że regularnie tu trafia. Uciszyła się i zasnęłam. Obudził mnie potworny smród. Nowa koleżanka zwymiotowała prosto pod moje łóżko, a później próbowała się wypróżnić w kącie. Zabrali ją, posprzątali, ale fetor pozostał. W nocy jeszcze dwa razy wprowadzano kogoś nowego. Udawałam martwą, żeby nikt mnie nie zaczepiał. Nigdy tak bardzo się nie bałam. A mogłam spokojnie posiedzieć na ławce i ktoś by mnie wreszcie zabrał do domu – twierdzi.
Pamiątka z wizyty na izbie to słony rachunek za nocleg i zagubiony telefon. Martyna twierdzi, że ktoś wykradł go z depozytu, ale obsługa twierdzi, że nie miała go przy sobie w momencie przyjęcia.
- Moją reputację uratowała koleżanka. Kiedy urwał się ze mną kontakt, a moja mama do niej zadzwoniła, powiedziała jej, że przenocuję u niej. Rodzice do dziś nie wiedzą, gdzie spędziłam tę pamiętną noc. Później napisałam skargę na strażników, którzy niepotrzebnie mnie zgarnęli i na izbę, która mnie okradła. Wszystko oczywiście oddalono – wspomina.
Zobacz również: EXCLUSIVE: Spowiedź młodej alkoholiczki
fot. Thinkstock
Patrycja także nie spodziewała się, że kiedykolwiek trafi do miejsca odosobnienia dla ludzi, którzy nie potrafią kulturalnie pić. Zawsze uważała, że ma mocną głowę, ale tym razem sytuacja wymknęła się spod kontroli. Całkiem możliwe, że zawinił nie tylko alkohol.
- Byłam na spotkaniu z chłopakiem, którego poznałam gdzieś przypadkiem. Umówiliśmy się w klubie, drink za drinkiem i tak naprawdę niewiele więcej pamiętam. Kiedyś potrafiłam wypić butelkę wódki i w miarę normalnie kontaktować, a teraz taki zgon? Szkoda, ze nikt tego nie zbadał, ale podejrzewam, że stałam się ofiarą pigułki gwałtu. Do dziś nie wiem skąd mnie zabrano. Po prostu obudziłam się w dziwnym pomieszczeniu z kilkoma leżankami i białymi ścianami. Na jednak chrapała jakaś małolata. Poczułam woń alkoholu i zrozumiałam. Od razu sprawdziłam, czy przywiązali mnie do łóżka, ale mogłam się normalnie poruszać. Wyszłam do toalety i wróciłam spać – wspomina.
Nasza rozmówczyni ma od tego momentu bardzo dobre zdanie o instytucji izby wytrzeźwień.
fot. Thinkstock
- Nie wiem co się ze mną działo i naprawdę dziękuję losowi, że żyję. Gdybym poznała kiedyś policjantów albo strażników, którzy mnie tam zawieźli, to bym ich uściskała. Ktoś mógł mnie zamordować, mogłam spaść z mostu albo wylądować pod jakimś samochodem. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Nocleg tani nie był, ale w środku warunki hotelowe. Czysto, pachnąco, w łazience ręczniki, mydełko, jednorazowe szczoteczki. Personel uprzejmy. Po wszystkim dostałam rzeczy z depozytu – kurtka elegancko na wieszaku, torebka zabezpieczona, nawet oddali mi drobne, które podobno wypadły z kieszeni. Dziękuję im, bo być może uratowali mi życie – twierdzi.
Patrycja nie chwali się swoją przygodą, ale nigdy nie powie złego słowa na tego typu przybytki. Sama jest najlepszym przykładem, że czasami się przydają.
- Tam poczułam, że Polska naprawdę jest w Europie. Czysto, wysoki standard, grzeczna obsługa. Nikt nikogo nie bije, nie czuć zapachu moczu, nie ma polewania zimną wodą. Uroczy hotelik dla zabłąkanych – dodaje z uśmiechem.
fot. Thinkstock
W tym roku polskie izby wytrzeźwień obchodzą 60-lecie swojej działalności. Czy powinny przetrwać kolejne lata?
- Powinny zniknąć z powierzchni ziemi. Pijanych trzeba odwozić do rodziny albo szpitala. Państwo zrobiło sobie z tego łatwy zarobek, bo zgarniają nawet niewinnych, a potem liczą sobie za to kilka stówek. To miejsca niebezpieczne, brudne i nieludzkie. Mnie dodatkowo okradli, czego jestem pewna, więc zdania nie zmienię. Nie wymagałam takiej „pomocy” - twierdzi Martyna.
- Zobaczyłam na własne oczy i jeśli wszystkie izby tak wyglądają, to pozostaje życzyć im 100 lat. Cieszę się, że tam trafiłam, bo to miejsce bezpieczne, czyste i z oddanym personelem. Nikt cię tam nie ocenia. Ja być może zawdzięczam im życie – wyznaje Patrycja.
Zobacz również: O czym należy pamiętać, jeśli ktoś z bliskich walczy z alkoholizmem?