Squat to nic innego jak pustostan, opuszczone miejsce, dom, fabryka, magazyn, w którym nielegalnie mieszkają ludzie – squatersi. Zazwyczaj nie mieszkają tam z konieczności, tylko z wyboru. Squatting jest stylem życia, częścią ideologii anarchistycznej. Każde większe miasto w Europie posiada sqauty (w Polsce to m.in. Warszawa, Poznań, Wrocław, Kraków, Częstochowa czy Białystok). Najwięcej, bo aż kilkaset, znajduje się w Barcelonie i Amsterdamie.
Squatting swym zasięgiem może objąć całe ulice, np. berliński Kreuzberg (na początku lat 90.) czy obecnie Christianię w Kopenhadze. Christiania, inaczej nazywana Wolnym Miastem Christianią, w kulturze squatersów jest ewenementem. Zajmującym tam pustostany po jednostce wojskowej hipisom, duńskie władze nadały status niezależnej społeczności. Christiania jest obecnie największym centrum kultury alternatywnej w Europie. Wchodząc do dzielnicy, trzeba pamiętać o kilku ważnych zasadach: nie wolno robić zdjęć, jeździć samochodem i biegać. Jeżeli biegniesz, jesteś postrzegany jako policjant w cywilu lub złodziej. Jeżeli jesteś architektonicznym estetą, lubisz ład i porządek, zwiedzając duńską stolicę, omijaj Christianię szerokim łukiem. Jeśli natomiast dobrze czujesz się w Łodzi lub w Warszawie na starej, fabrycznej Pradze, śmiało wchodź! Przywita cię wielki znak zakazu fotografowania, a pożegna napis: „Wracasz na obszar Unii Europejskiej”.
Christiania powstała w latach 70. Obecnie aura niezależności, wolności i alternatywy, która ją wtedy otaczała, trochę opadła. Na ulicach legendarnej dzielnicy więcej jest japońskich turystów niż jej mieszkańców.
W Polsce kultura squattingu nie jest aż tak bardzo rozwinięta i ogranicza się tylko do zajmowania opuszczonych budynków czy mieszkań. Jeden z takich warszawskich pustostanów zamieszkiwała Tina. Na głowie nastroszony irokez, ubrana w podarte dżinsy i czarną koszulkę z symbolem anarchistów. Trudno określić jej wiek. 25 lat? Może 30? Mówi cicho. Siedzimy na ławce na Dworcu Wschodnim. Nie chce powiedzieć, gdzie teraz mieszka. Pyta, skąd znam Ankę, naszą wspólną koleżankę. Milczę. Też mam swoje tajemnice. Chcę, żeby opowiedziała mi, jak się mieszka na squacie.
„Nie jeżdżę do Centrum. Po co? Same przelansowane laleczki tam chodzą. Wiesz, co to nie one. G**** w głowie i tyle. W squacie było mi dobrze. Mieszkałam w Warszawie i trochę w Barcelonie. Tam to dopiero był odpał. Byłaś w Barcelonie? Pewnie, że mam dom. Matka, ojciec, wiesz – szkoda gadać. Nie mieszkam z nimi. Na którąś zimę tylko raz musiałam do starych wrócić, bo się pochorowałam. Wiesz, bali się, że się przekręcę. Każdy squat ma swoje zasady. Najważniejsza to szacunek. My byliśmy raczej zamknięci. Wiesz, policja lubiła robić naloty. Mieliśmy kozę, było nam ciepło. Nikt nikomu nie mówił, skąd ma kasę. Nikt się też o to nie pytał. Ja? Muszę Ci mówić? Organizowaliśmy koncerty kapel punkowych. Przychodzili do nas też na próby. Totalny luz. Wiesz, dlaczego jeszcze nie lubię jeździć do Centrum? Bo jak patrzę na tych kolesi w garniakach, to mam wrażenie, że się zaraz poduszą. Dźwigają te wielkie teczki dzień w dzień. Jak na nich patrzę, to mnie coś uwiera. Wiesz, co było najlepsze w squacie? Wolność! Zapisz to, OK?”
Karolina Jarosz
Zdjęcie pochodzi ze strony www.fabryka.bzzz.net
Zobacz także:
Coraz częściej od narkotyków z grupy „party” uzależniają się bywalcy klubów. Partyworkerzy chcą z tym walczyć. Czy uda im się sprostać temu zadaniu?
Jesteś mamą dorastającego dziecka? To czas, gdy młodzi często przyłączają się do subkultur. Uważaj, bo niektóre z nich mogą być naprawdę niebezpieczne!