Wakacje powoli dobiegają końca, chociaż studentów czeka jeszcze miesiąc wolnego. Mimo to osoby, które nie mają jeszcze zapewnionego miejsca do mieszkania, już zaczynają go szukać. Wybór jest niewielki: wynającie mieszkania albo akademik. O tych ostatnich krążą niesamowite i przerażające opowieści. Podobno co weekend odbywają się tam alkoholowe libacje, a mieszkańcy zachowują się niemoralnie. Jakby tego było mało, w niektórych przybytkach biegają szczury, a stan łazienek woła o pomstę do nieba. W zależności od osobistych doświadczeń, niektórzy zanegowaliby te opowieści, a inni dodali jeszcze kilka innych, pikantnych szczegółów. Opinie o akademikach na ogół nie są najlepsze, dlatego wiele osób decyduje się na wynajęcie pokoju lub mieszkania. Wiąże się ono z większym kosztem i nie wszyscy mogą sobie na to pozwolić. Jednak ci, którzy myślą, że stancja oznacza większy komfort, zdziwiliby się, gdyby posłuchali poniższych wyznań.
Niedawno udało nam się porozmawiać z kilkoma studentkami, które od jakiegoś czasu wynajmują pokoje w Warszawie. Dziewczyny wcale nie są zachwycone, wręcz przeciwnie, niektóre marzą o przeniesieniu się do akademika. Co się stało, że zaczęły tak myśleć?
Zobacz także: LIST: „Nie wstydzę się, że mam 27 lat i żyję na garnuszku u rodziców. Inaczej się nie da!”
Fot. Thinkstock
Anita narzeka na rozpustę dziewczyn w swoim wieku.
- Od dwóch lat studiuję w stolicy. Na początku myślałam, że jestem szczęściarą, bo chociaż nie mogę pozwolić sobie na duży luksus, przynajmniej mam własny pokój. Co prawda na uczelnię było daleko, ale perspektywa własnego kąta napawała mnie optymizmem. Jednak już po kilku miesiącach przestała. Zamieszkałam z dwoma dziewczynami, których wcześniej nie znałam, bo nie miałam tu nikogo do towarzystwa. Obie wydawały się spoko, ale czas pokazał, że myliłam się. Jedna była kompletnie aspołeczna i trudno było się z nią dogadać, ale przynajmniej nie robiła problemów. Druga sprowadzała sobie do mieszkania starszych facetów. Nie raz, wchodząc do kuchni, przeżyłam niemiłą niespodziankę. Mężczyźni się nie krępowali i potrafili chodzić po mieszkaniu w samych slipach. O odgłosach dobiegających w nocy z drugiego pokoju już nie wspomnę... W akademiku przynajmniej panują jakieś odgórne zasady.
Fot. Thinkstock
Podkradanie ubrań, podjadanie jedzenia i niedokładanie się do wspólnych wydatków to główny zarzut Mileny.
- Nigdy nie chciałam mieszkać z facetami, ale zaczynam poważnie zastanawiać się, czy od października nie znaleźć męskich współlokatorów. Dziewczyny są okropne. Mieszkałam już chyba z sześcioma i do każdej mogłabym się pod jakimś względem przyczepić. Najbardziej heniebne zachowanie, z jakim się spotkałam, to podkradanie ubrań bez pytania. Dziewczyna była na tyle bezczelna, że sama je sobie brała z mojej szafy, a potem broniła się, że mnie nie było i nie mogła się spytać. O tym, że istnieje takie urządzenie, jak telefon, chyba zapomniała. Nie jestem taka, żeby czegoś nie pożyczyć, ale korzystanie z cudzych rzeczy bez wcześniejszego uprzedzenia, jest zwyczajnie bezczelne. Szybko się od niej wyprowadziłam. Z innymi lokatorkami nie było jednak lepiej. Często `ginęło` mi jedzenie. Niektórzy nie kupowali też środków czystości i zawsze to ja musiałam, bo już nie mogłam wytrzymać mieszkania w brudzie. Czy to naprawdę taki problem dorobić sobie w weekendy, kiedy brakuje na podstawowe produkty? Mnie też się nie przelewa.
Zobacz także: LIST: „Zazdroszczę siostrze związku z muzułmaninem. To ideał! Nie to, co Polacy...”
Fot. Thinkstock
Zdaniem Marty polskie dziewczyny to brudaski.
- Nie wiem, jak można żyć w takim syfie, z jakim czasami się stykałam. Widziałam już brudne naczynia z resztkami jedzenia, w którym zalęgła się pieśń i brudną bieliznę porozrzucaną po całym pokoju. Moja mistrzyni (tak nazywam największą brudaskę, którą poznałam) łupała orzechy włoskie w pokoju na podłodze. Skorupy leżały tam chyba przez miesiąc. Mieszkał z nami także kot tej dziewczyny, który miał niezłą zabawę z turlania resztek. Niestety reszta współlokatorów już nie, bo niektóre zaczęliśmy znajdować w naszych pokojach. W końcu ktoś zwrócił jej uwagę. Może przez miesiąc było lepiej, ale potem znowu wróciła do swoich nawyków.
Fot. Thinkstock
Karolina ma dość alkoholowych libacji.
- W tym, że studenci piją na potegę, nie ma żadnej przesady. Kiedyś mieszkałam z dwoma studentkami, które miały stypendium naukowe. Piątkowe uczennice. Za dnia chodziły w dżinsach, ciemnych bluzkach, nosiły związane włosy, a wieczorami zamieniały się w divy. Krótkie spódniczki, topy całe w cekinach i mocny makijaż. Niezła przemiana... Te dziewczyny nigdy nie zapraszały na imprezy swoich znajomych ze studiów, pewnie bały się, że ich opinia grzecznych uczennic zostanie zrujnowana. Sprowadzały sąsiadów i innych znajomych. Alkohol lał się strumieniami i nie raz, idąc korytarzem, potykałam się o ludzi leżących w kałużach własnych wymiocin. Do tej pory widziałam podobne akcje tylko na filmach. Przekonałam się, że nasza polska rzeczywistość nie różni się bardzo od amerykańskiej. My po prostu nie mieszkamy w willach z basenami. Poziom rozpusty jest jednak podobny.
Fot. Thinkstock
Współlokatorzy Kingi w ogóle jej nie szanowali.
- Ja zawsze starałam się szanować innych ludzi oraz ich prawa. W nocy, nawet gdy się uczyłam, zachowywałam się cicho. Nie wchodziłam do cudzych pokojów pod nieobecność jego współlokatorów. Nie brałam rzeczy bez pytania. Niestety nie raz przekonałam się, że inni nie przejmują się tak, jak ja. Niektórzy nawet gdy wiedzieli, że następnego dnia mam ważny egzamin, potrafili hałasować w nocy i świecić światło, które wpadało do mojego pokoju. Miałam też współlokatorów, którzy korzystali z mojego pokoju, gdy wychodziłam z mieszkania. Nie byłoby problemu, gdyby nie przestawiali rzeczy i nie zostawiali śmieci na podłodze. Rozważam przeniesienie się do akademika. Nie stać mnie na wynajęcie kawalerki, a w akademikach przynajmniej panuje coś takiego, jak cisza nocna. Wolę dzielić pokoj z ludźmi szanującymi się nawzajem, niż mieć oddzielny pokój, ale koszmarnych współlokatorów, z którymi nie da się ustalić reguł współżycia.
Fot. Thinkstock
Weronika narzeka na ludzi zbyt mocno przywiązanych do zwierząt.
- W Warszawie wynajmuję mieszkanie dopiero od roku, a już mam złe doświadczenia. Kilka miesięcy temu wyprowadziłam się z lokalu, w którym rządził pies. Jego właścicielka była w niego tak zapatrzona, że pozwalała siadać mu na kanapie we wspólnym salonie. Oczywiście nie sprzątała po nim sierści, którą pozostawił. Wiele razy pozwalała mu jeść ze swojego talerza. Nadmienię, że wszystkie naczynia były wspólne i razem się na nie składałyśmy. Nie wiem, ile razy zdarzyło mi się jeść z talerza, który wcześniej lizał pies, wolę o tym nie myśleć. Jak tylko to spostrzegłam, kupiłam swoje i trzymałam je w pokoju. Ta koleżanka wpuszczała także psa do mojego pokoju, gdy mnie nie było, bo tam był balkon. Pies uwielbiał leżeć przy balkonowych drzwiach, więc zdaniem tej dziewczyny powinnam ustępować. W końcu to taki słodki zwierzak...
A Wy macie jakieś trudne doświadczenia ze współlokatorami?
Zobacz także: 5 zaskakujących faktów na temat seksu nastolatków!