Dziesięć lat temu liczbę polskich prostytutek szacowano ostrożnie na kilkanaście tysięcy płatnych kochanek. Dzisiaj może być ich kilkadziesiąt tysięcy. Z biegiem czasu coraz mniejszą rolę odgrywają zorganizowane agencje towarzyskie, w którym przyjmuje po kilka kobiet. Wiele z nich przeszło na własną działalność. W wynajmowanych mieszkaniach przyjmują klientów. Dostają od nich tyle, co wcześniej, ale z tą różnicą, że teraz całość przechodzi w ich ręce. Wcześniej połowa należała się agencji. Dlaczego zdecydowały się na sprzedaż usług seksualnych? Czy wyobrażają sobie życie bez tego? A może nie widzą przed sobą żadnej innej perspektywy? Rozmawialiśmy z jedną z warszawskich prostytutek. B. zaczynała od roli hostessy na przyjęciach znanych i bogatych, później już nie tylko podawała drinki, ale oddawała także siebie. Jakiś czas temu próbowała zerwać z tym zajęciem. Bez skutku. Kiedy zabrakło pieniędzy na czynsz, otworzyła własną działalność...
- Typowa historia. Żyłam w syfie, rodzice pili, łaziłam całymi dniami po mieście i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Kiblowałam dwa lata, potem jakoś udało się skończyć technikum. O studiach nawet nie myślałam. Pracowałam w barze, sprzątałam w salonie tatuażu, siedziałam na kasie. Kasa marna, ale przynajmniej mogłam wynająć pokój i zerwać z nimi kontakt. Nie interesuje mnie, co się z nimi dzieje. Zachleją się na śmierć. Nie wiem czy poszłabym na pogrzeb – B. wypowiada te słowa, ale wcale nie przychodzi jej to łatwo. W środku wciąż buzują emocje i ogromny żal do rodziców. - Nie wiem czy sama będę miała rodzinę, ale bardzo bym chciała. Tylko nie teraz, bo matka dziwka to chyba jeszcze gorzej, niż alkoholiczka. Picie to choroba, a sprzedawanie tyłka jest moim wyborem – twierdzi nasza rozmówczyni.
Rozmowa z B. odbyła się jakiś czas temu. Nadal przyjmuje klientów, ale podobno znacznie mniej, niż wcześniej. Z jej internetowego anonsu zniknęły zdjęcia, nie spotyka się też na całe noce, czego często oczekują panowie. Ma to być podobno pierwszy krok do ograniczenia swojej aktywności, a później zupełnego zerwania z tym fachem. Czy aż tak się przez ten czas zmieniła? Wydawała się nieuleczalnym przypadkiem uzależnionym od pieniędzy, które zarabiała w łóżku. Wysłaliśmy jej kontakt do stowarzyszenia, które zajmuje się takimi osobami. Może tym razem się uda?
B. jest bardzo szczera w swoich opowieściach. Chętnie opowiada o klientach, ale gorzej idzie jej z opowieścią o sobie samej. Możliwe, że w ten sposób tłumi wyrzuty sumienia. - Pytasz prostytutkę, czy jej nie wstyd? Każdemu by było, ale to kwestia przyzwyczajenia. Kiedyś się krępowałam, że ktoś się zorientuje. Dzisiaj jest mi wszystko jedno. Niektórzy sąsiedzi doskonale o tym wiedzą. Jeden z nich czasem wpada do mnie. Oczywiście po wypłacie. Nie jestem dumna z tego, co robię, ale wolę to, niż klepanie biedy. Mogłabym żyć na koszt państwa, ale mam trochę dumy – twierdzi.
B. spróbowała tego fachu, żeby odciąć się od przeszłości. Wykonywane do tej pory zawody nie przynosiły wielkich pieniędzy. A właśnie takie jej się marzyły. - Kiedyś zagadał mnie facet w barze. Powiedział, że jestem piękna i zapytał, czy nie chciałabym na mojej urodzie zarabiać. Pomyślałam, że widzi we mnie modelkę. Później okazało się, że miałabym być hostessą. Nie stałabym z jogurtami na promocji w markecie, ale obsługiwała bogatych gości jego klubu. Już nawet nie wiem jak, ale weszłam w to bez większych oporów. Podawałam tym obleśnym typkom whisky i papierosy lub cygara ukryte między moimi piersiami. Strasznie się jarali – to co mówi nasza bohaterka jest bardzo istotne. W działach ogłoszeń polskich gazet i portali internetowej słowo „hostessa” odmieniane jest przez wszystkie przypadki. Zazwyczaj to furtka do prostytucji.
- Pieniądze były całkiem fajne, jak za takie głupoty. Było mi jednak mało i przeniosłam się na wyższy poziom. Dosłownie. Na piętrze są pokoje, w których już nie tylko się pije, ale można taką hostessę zwyczajnie zaliczyć. Pewnie, że się krępowałam. Na dodatek gośćmi są zazwyczaj dziadki, więc niewiele mogą. Przynajmniej się nie przepracowywałam, bo taki facet ledwo się rozbierze i już jest po wszystkim. Albo niedomaga i może tylko popatrzeć. Za to kasa jest konkretna. Dlaczego odeszłam? Ciągle te same mordy podstarzałych playboyów. Zaczęło mi się dobrze żyć, więc chciałam przy okazji zaznać trochę przyjemności – B. odeszła z warszawskiej agencji towarzyskiej, która oficjalnie jest klubem biznesowym dla wysoko postawionych menadżerów, prezesów i całej biznesowej śmietanki.
Przez kilka miesięcy nie uprawiała seksu za pieniądze. Zajęła się swoim życiem, próbowała znaleźć pracę, której nie musiałaby się wstydzić i ukrywać. Kończyło się na ofertach stanowisk na najniższych szczeblach. Głównie handel i gastronomia. - Nie miałam jakiegoś ciśnienia, ale chciałam żyć bardziej oficjalnie. Znaleźć faceta, stworzyć związek, urodzić dzieci. Takie tam pierdoły, dla większości normalne, dla mnie do dziś nieosiągalne. Miało być inaczej, ale wróciłam do dawania dupy. Tak, mówię to otwarcie. Niektóre z nas udają, że są damami do towarzystwa, ale kur[...] trzeba nazwać po imieniu. Miałam kasę tylko na jeszcze jeden czynsz. Wynajmowałam sama mieszkanie, więc trzeba było się ratować. Kasjerka nie utrzyma się sama w stolicy – B. próbuje usprawiedliwić swój powrót do podziemia.
- To najprostsza robota na świecie. Wystawiasz anons na kilku portalach i po 30 minutach możesz przyjąć klienta. Wystarczy się wykąpać, elegancko pościelić łóżko, włożyć jakiś seksowny komplecik i do roboty. Może to znak, ale pierwszy umówił się młody chłopak. Przez telefon brzmiał jakoś nieporadnie, ale skoro płaci... Okazało się, że to 18-latek z bardzo religijnej rodziny. Mówił, że już go rozsadza i chciałby spróbować. Na koleżanki z katolickiego liceum nie mógł liczyć. Biedny, skończył tak szybko jak dziadki z klubu. Przejął się strasznie, ale zaczekałam i zrobił swoje – wspomina B. - Tak naprawdę większość klientów to młodzi. Uczą się na prostytutkach, żeby nie wyjść na nieporadnych prawiczków przed swoimi dziewczynami – dodaje.
Rozmawiając z B. ma się wrażenie, że podchodzi do swojej pracy ze sporym dystansem. Doskonale wie, że nie jest to powód do dumy i chętnie zajęłaby się pracą lepiej postrzeganą przez społeczeństwo. Przyznaje jednak, że już w to nie wierzy. Pieniądze związane ze świadczeniem usług seksualnych są nieporównywalne. Czasami nawet do stawek dyrektorskich. Na pytanie o najdziwniejszych klientów i najbardziej krępujące sytuacje wybucha śmiechem. - Powinnam napisać o tym książkę. Najdziwniejszy był chyba ksiądz. Przyszedł w sutannie. Nie wiem o co chodziło. Może udawał, że przychodzi mnie nawracać? To ja miałam go nawrócić. Na przyjemność. Był napalony, ale też mocno uduchowiony. Najpierw zmówiliśmy modlitwę. Potem obwiązał mi piersi tym swoim fioletowym szaliczkiem. Chyba nie chciał bardziej grzeszyć. Kiedy szczytował, z jego ust wydostał się okrzyk „Amen, amen!”. Myślałam, że się posikam – opowieść o duchownym brzmi jak scenka z kiepskiego żartu, ale nasza rozmówczyni zarzeka się, że tak właśnie było.
- Trafia się też wielu zboczeńców, których kręcą dziwne rzeczy. Ostatnie o czym marzą to wejście we mnie i ulżenie sobie. Wolą popatrzeć jak sikam, także na nich. Jeden rozpalony przypatrywał mi się jak siedziałam na sedesie i robiłam tzw. dwójkę. Doszedł na moje nogi. Nawet nie zdążyłam zejść z kibla i było po wszystkim. A stawka za godzinkę do skarbonki. Możecie mi nie wierzyć, ale naprawdę odwiedził mnie ojciec z synem. Facet około czterdziestki, chłopak z meszkiem pod nosem, ledwo wydukał jak ma na imię. Tata stwierdził, że jego syn to straszna łajza i trzeba go otworzyć. Zabrałam go do sypialni, tatuś czekał w salonie. Strasznie śmieszna patologia. Nic z tego nie wyszło, nawet nie wzięłam kasy za całe to zamieszanie – wspomina B., jej histeryczny śmiech sprawia, że brzmi to jeszcze bardziej absurdalnie.
Płatne kochanki niechętnie opowiadają o szczegółach swojego zawodu. B. nie ma z tym żadnego problemu. Zaskakuje nas kolejnymi wspomnieniami, nie ukrywając, że ją także to bawi. Najwyraźniej już się uodporniła i żaden męski wymysł nie jest w stanie jej zadziwić. - Przychodzi też wielu młodych gejów, którzy myślą, że ich uleczę. Chorzy rodzice i klechy wmówili im, że są nienormalni, więc szukają ratunku. Mówię im otwarcie, że to bzdura. Niektórzy próbowali się zbliżyć, ale zazwyczaj wystarczy rozmowa. Uświadamiam im, że muszą żyć zgodnie z tym, jacy się urodzili. To, że zobaczą cipkę i dojdzie do czegoś więcej, wcale nie sprawi, że nagle pokochają kobiety. Tak, często robię za psychologa. Chyba najdroższego w całej Warszawie – kolejne wspomnienia wywołują jej uśmiech.
- Najlepiej wyszłam na pewnym biznesmenie. Spędziliśmy ze sobą kilka godzin, wszystko normalnie, a kiedy przyszło do uregulowania rachunków... Poprosił, żebym położyła się na łóżku i rozchyliła nogi. Myślałam, że chce jeszcze pobrykać, żeby zaokrąglić wynagrodzenie. Okazało się, że mam robić za wpłatomat! Wyciągnął woreczek i gruby plik banknotów. Różne rzeczy tu mówiłam, ale teraz aż mi wstyd. Chodziło o to, że zarobię tyle, ile będę w stanie w siebie włożyć. Nie powiem ile tego było, ale długo coś mnie pobolewało. To były naprawdę ciężko zarobione pieniądze. Zresztą, faceci mają jakąś manię wkładania we mnie dziwnych rzeczy. Zamiast samemu się tam znaleźć, coraz częściej wymyślają jakieś policyjne pałki, laski czy butelki. Możecie się domyślić czym zajmują się na co dzień – B. nie przestaje nas zaskakiwać.
Pikantne i niewiarygodne wręcz historie związane z jej „karierą zawodową” to jednak tylko ciekawostki, które warto zacytować, ale rozmawiając z prostytutką na myśl przychodzą inne pytania. Dlaczego to robisz? Chcesz z tym skończyć? Ile jeszcze czasu to potrwa? Nie odczuwasz wstydu? B. chętnie rzuca anegdotami, ale kiedy robi się poważniej, momentalnie przestaje być taka wylewna. - Mówiłam, że to z biedy. A potem chodziło o jeszcze więcej. Nie wystarczało mi to, że mogę wreszcie żyć na przyzwoitym poziomie. Chciałam jeszcze więcej. Pewnie każda tak mówi, ale nikomu nie robię krzywdy. Świadczę usługi, klient płaci i wszyscy są zadowoleni – to typowy argument prostytutek, B. wyrecytowała go tak, jakby ciągle odpowiadała na to samo pytanie.
- Czy chcę skończyć? Chciałam, ale z każdym rokiem coraz trudniej z tym będzie. Starzeję się, nie mam doświadczenia w normalnej pracy, ani wyższego wykształcenia, w CV tylko jakieś śmieci sprzed lat. Gdybym teraz zrezygnowała, to musiałabym iść pod most. A mam swoją godność. Może jestem dziwna, ale uważam, że każdy w takiej sytuacji wybrałby sprzedawanie siebie, niż biedę i niepewność jutra. Ja wiem, że klient zawsze przyjdzie. Nie boję się, że ktoś nie ma do mnie szacunku, że coś mi grozi lub nie wypada. Największy strach jest o to, że kiedyś klientów zabraknie, bo będę za stara, zbyt pomarszczona lub po prostu im się znudzę. Wtedy chyba palnę sobie w łeb – dramatyczne wątpliwości próbuje przedstawić z uśmiechem na ustach, ale w oczach widać, że to realna obawa.