Przyznaję – zaglądam na Pudelka. Po trosze w celach zawodowych, a po trosze rozrywkowych. Praktycznie za każdym razem obiecuję sobie jednak, że to moja ostatnia wizyta w tym serwisie. Przecierałam oczy ze zdumienia, gdy widziałam, jakie internauci mieli używanie, gdy Pudelek podał, że najbardziej znany polski kucharz i restaurator Wojciech Modest Amaro naprawdę nazywa się Wojciech Basiura. Pudelek powołał się na informacje „jednego z byłych współpracowników Amaro”, który miał stwierdzić, że restaurator pożyczył sobie nazwisko od byłej żony.
Od tej pory – z zupełnie niezrozumiałych dla mnie przyczyn – Amaro stał się obiektem drwin redaktorów i wielu czytelników Pudelka. Na największym portalu plotkarskim w Polsce pisze się teraz o nim jako o Wojciechu „Modeście Amaro” Basiurze – i naprawdę nie trzeba się trudzić, żeby wyczuć sarkazm zarówno w tej mieszance imion i nazwisk, jak i w wielu tekstach na jego temat.
Posługiwanie się pseudonimem przez osoby publiczne to zwyczaj stary jak świat. Violetta Villas naprawdę nazywała się Czesława Maria Gospodarek, Pola Negri – Apolonia Chałupiec, a Kayah to Katarzyna Szczot. Niewielu pewnie też pamięta, że Bolesław Prus urodził się jako Aleksander Głowacki – nazwiskiem Prus pisarz chciał zapewne podkreślić swoje szlacheckie korzenie (autor „Lalki” przyszedł na świat w rodzinie Antoniego Głowackiego herbu Prus I). Mogę sobie tylko wyobrazić, jak wielkie dziś mieliby Polacy używanie, gdyby Prus żył współcześnie.
W jednym z ostatnich odcinków drugiej edycji programu „Hell’s Kitchen” na uczestników, w ramach nagrody za najlepiej wykonane zadanie, czekało spotkanie na jachcie z Amaro i Natalią Siwiec. Oglądałam ten odcinek. Celebrytka Natalia Siwiec, której dokonań nie jestem w stanie wymienić, nijak nie pasowała mi do docenianego, nagradzanego, posiadającego ogromną wiedzę w swojej dziedzinie Amaro. Sam restaurator wydawał się obojętny jej obecnością.
Ale oto, co napisał o tym Pudelek: „Po zaserwowaniu dań z robaków producenci Hell’s Kitchen zastanawiają się, w jaki sposób jeszcze wypromować atelier gwiazdora Wojciecha Basiury i podnieść oglądalność programu. Basiura promował się już, ubliżając jego uczestnikom, krzycząc na nich i poniżając publicznie starszego człowieka. Teraz postanowił wypromować się z celebrytką. Zaprosił na swój luksusowy jacht… Natalię Siwiec. Rejs w towarzystwie Amaro i Miss Euro ma być nagrodą dla zwycięzców dzisiejszego odcinka Hell’s Kitchen. Sądząc po zdjęciach, Natalia bawiła się w towarzystwie szefa kuchni naprawdę wybornie. Od razu widać, że do siebie pasują”.
Tak, rozumiem, że serwisy plotkarskie muszą pisać w ten sposób i prowokować czytelników do komentowania, ale krew ścina mi się w żyłach, gdy widzę, jak Polacy, którzy osiągnęli sukces, są zadeptywani. Atelier Amaro to pierwsza i jak dotąd jedyna polska restauracja odznaczona bardzo prestiżową gwiazdką Michelin. Amaro praktykował u najlepszych szefów kuchni, był wielokrotnie nagradzany, gotował dla Bronisława Komorowskiego i Baracka Obamy, pisze książki. Imponuje mi jego wiedza i umiejętności. Ale jad, jaki sączy się z artykułów na jego temat, jest niewyobrażalny.
Nie tylko zresztą Wojciech Modest Amaro to człowiek sukcesu, którego zamiast popierać, gnoimy. Anna Lewandowska – która nie chce odcinać kuponów od sukcesu męża, tylko działa na rzecz propagowania zdrowego stylu życia – jest obecnie jedną z najczęściej krytykowanych osób w mediach (dlaczego?). Porównywanie Ewy Chodakowskiej do konia stało się wręcz kultowe (do czego sama trenerka ma ogromny dystans), „naszą szkapą” została też topmodelka Anja Rubik.
Gdy czytam te artykuły (zresztą, mogę tego nie robić, ale nie zmieni to nastawienia Polaków do ludzi, którzy coś osiągnęli), zachodzę w głowę, dlaczego nie potrafimy cieszyć się z osiągnięć innych. Dla mnie sukcesy znanych Polaków to motor do działania, motywacyjny kopniak, który sprawia, że chcę pracować nad sobą, rozwijać się, sięgać po marzenia. Jest to zresztą w naszym wspólnym interesie, żeby stać murem za Amaro, Rubik, Chodakowską – wszyscy oni reprezentują nasz kraj na arenie międzynarodowej, są naszą wizytówką.
Zresztą, to nie tak, że mediom brakuje tematów – celebrytek, które ośmieszają się na każdym kroku, jest niemało. Joanna Moro fotografująca się z uśmiechem nad grobem Anny German we Wszystkich Świętych przekroczyła wszelkie granice dobrego smaku. Mnóstwo jest zresztą gwiazdek promujących się na ściankach, które „znane są z tego, że są znane”. Gwiazd robiących ustawki z paparazzi. Popularnych dziewczyn, które nie są w stanie sklecić porządnego zdania. I tak dalej.
Mam do Polski wielką słabość, ale gdy patrzę, jak Amerykanie czy Brytyjczycy chwalą się swoimi gwiazdami i próbują wmówić całemu światu, że są najlepsi, żałuję, że mamy zupełnie inną mentalność. Kim Kardashian pozująca jak ją Pan Bóg stworzył, stawiająca sobie kieliszek na czterech literach, już niejednokrotnie dała nam powód, by ją wyśmiać, ale Amerykanie ją ubóstwiają – żeby wymienić 25 mln fanów na Facebooku (!), olbrzymi majątek czy miliony oglądające reality show „Keeping Up With the Kardashians”.
A brytyjska modelka Katie Price znana jako Jordan? Ona zresztą też posługuje się pseudonimem (naprawdę nazywa się Katie Infield). To osoba co najmniej kontrowersyjna, która przechodzi samą siebie, prezentując się w wymyślnych kreacjach (była już Królową Śniegu, różowym koniem i Marią Antoniną). Ale jej książki (tak, książki) na Wyspach sprzedają się świetnie. Bardzo dobrze sprzedała się też jej płyta (tak, płyta) „A Whole New World”.
Długo można by wymieniać. Że wspomnę jeszcze o pisarzach – ci amerykańscy wyznaczają trendy, podczas gdy my w Polsce wciąż obrastamy w kompleksy, przekonani, że nie umiemy pisać, że czegoś nam brakuje. To jasne, że siła oddziaływania amerykańskiej popkultury na świat jest olbrzymia, życzyłabym sobie jednak, abyśmy przynajmniej we własnym kraju nie deptali ludzi, którzy do czegoś dochodzą.
Na zakończenie tego tekstu chciałabym podzielić się z wami pewnym wspomnieniem. Gdy byłam dzieckiem, odwiedziła nas ciocia, która przyjechała na komunię mojej siostry z Chicago. W pamięci utkwiła mi jej jedna opowieść. Ciocia powiedziała, że Polak kieruje się zasadą: „Ty masz, a ja nie mam, więc zrobię wszystko, żebyś ty też nie miał”, natomiast Amerykanin – „Ty masz, a ja nie mam, więc zrobię wszystko, żebym ja też miał”. Bo, jak mówią, Polak Polakowi nawet porażki zazdrości. Jak widać, jeszcze wiele pracy przed nami.
Ewa Podsiadły-Natorska