Co nam zrobiła Nasza Klasa?

Roczny bilans portalu Nasza Klasa, według "Newsweeka", to nie tylko fala spotkań klasowych, ale też rozbite małżeństwa, oszustwa i zdrady. A przede wszystkim, stracone złudzenia, że można wrócić do cudownych, szkolnych lat.
Co nam zrobiła Nasza Klasa?
26.09.2008

Szkołę, zwłaszcza podstawową, wspominam jako jeden wielki koszmar. Wspomnienia te boleśnie odżywają, kiedy czasami, w środku nocy, budzę się zlany potem. We śnie znalazłem się akurat w szkolnej ławce, przy tablicy albo - to chyba najgorsza moja nocna mara - przed komisją maturalną. Mimo takich snów i tego, że mijając swoją podstawówkę, dostaję dreszczy, a kiedy spostrzegam w oddali charakterystyczną sylwetkę pani od matematyki, odruchowo przechodzę na drugą stronę ulicy, też dałem się złapać. I tak jak osiem milionów Polaków ponad rok temu założyłem konto w słynnym serwisie www.nasza-klasa.pl.

Znalazłem swoją szkołę, znalazłem swoją klasę, dołączyłem nawet do dyskusji na klasowym forum, entuzjastycznie przyklaskując idei mało oryginalnej, za to funkcjonującej tam na prawach religijnego dogmatu, że koniecznie trzeba się spotkać (fala, a raczej tsunami takich spotkań przetoczyło się w ciągu ostatniego roku przez polskie bary i restauracje w okolicach maja i czerwca).

Powodowany czystą ciekawością przejrzałem kilkadziesiąt profilów moich

niegdysiejszych znajomych, których ostatnio widziałem co najmniej piętnaście lat temu. Wymieniłem kilka elektronicznych listów. Efekty? W moim przypadku przede wszystkim rozwiane złudzenia. Okazało się, że z ludźmi, z którymi spędziłem sporą część swojego życia (i to jedną z najważniejszych: dzieciństwo i młodość), kompletnie nic mnie dzisiaj nie łączy.

Jesteśmy zupełnie inni, rozmowa się nie klei, a na klasowe spotkanie wcale mi się nie śpieszy. Co więcej, tak naprawdę nigdy nie łączyło nas nic poważnego, prócz zupełnie przypadkowej okoliczności, że szkolni decydenci drogą losowania przypięli nam, osobom o gruntownie odmiennych upodobaniach, charakterach, zainteresowaniach i zdolnościach, jeden mianownik (bodaj literkę B), skazując nas tym samym na wspólne dzielenie smutnego losu ucznia przez kolejne osiem lat. A kiedy tylko zrozumiałem tę prostą, choć nie tak znowu oczywistą prawdę, że od momentu zakończenia szkoły podstawowej żyłem napędzany mitem, którego fundamentalnym mechanizmem było demonizowanie instytucji (czyli szkoły) oraz idealizowanie wspólnoty (czyli klasy), która w ostrych i szczerbatych trybach owej instytucji musiała sobie jakoś radzić - natychmiast skasowałem swoje konto.

Ale powiem szczerze, incydent z Naszą Klasą to była jednak pouczająca lekcja. A zarazem pożyteczna. Od tamtej pory ani razu nie przyśniła mi się wychowawczyni, która niegdyś tonem pełnym wściekłej emfazy proroka wywrzeszczała do mnie podczas godziny wychowawczej: "I tak nic z ciebie nie będzie! I tak skończysz w rynsztoku!"

Koszmary zniknęły, ale zostało pytanie: skąd w nas, dorosłych ludziach, jak na

moje oko nieco perwersyjna potrzeba powrotu do szkolnej przeszłości? Skąd wkomponowana w ten powrót skłonność do specyficznego ekshibicjonizmu?

Specyficznego, bo kontrolowanego i zaprawionego sporym zastrzykiem autokreacji: tony zdjęć na tle samochodów, bobasów, żon, kochanek, domów, psów i ogródków, a do tego wykoncypowane do granic możliwości opisy w rubryczce "Czym się aktualnie zajmujesz?": "Prowadzę zakrojony na skalę międzynarodową biznes w branży reklamowej" czy prymitywnie narcystyczne: "Byłem, jestem i będę po prostu świetnym gościem".

Bilans portalu www.nasza-klasa.pl to nie tylko długo wyczekiwane spotkania klasowe i wesoła zabawa, to także rozbite małżeństwa, skandale z pierwszych stron gazet, oszustwa, wyłudzenia, zdrady i frustracje. Miałem wyjątkowe szczęście - to wszystko mnie ominęło. Jest jednak wielu, którzy - gdyby tylko mogli - cofnęliby czas i nigdy nie założyli konta na Naszej Klasie. Ja doświadczyłem tylko rozczarowania, inni czegoś znacznie gorszego. Wszyscy jednak - i ci naprawdę poszkodowani, i ci rozczarowani, i również ci zadowoleni - zaczynali swoją przygodę w nastroju niewinnej euforii oraz ciekawości.

Wszyscy zapomnieliśmy, że Internet to wprawdzie niezwykle nowoczesne i niezwykle wyrafinowane narzędzie, ale jego użytkownikami są, niestety, tylko ludzie. I tak jak w twojej i mojej szkole zdarzały się rzeczy przyjemne, zdarzały się niezapomniane spotkania, pierwsze miłości, ważne doświadczenia, tak też miały miejsce bójki, kradzieże, oszustwa i nieszczęścia. Pośród rzeszy sympatycznych, porządnych kolegów oraz koleżanek grasowały także - co tu ukrywać - szkolne łobuzy, podwórkowi terroryści albo amatorzy dziewczęcych wdzięków, zaczajający się przy oknach damskich szatni przed lekcjami wf. Nadzieja, że powracając do wirtualnej szkoły, zastaniemy tam same pozytywy, okazała się naiwna i płonna.

"Tęsknota za młodością jako czasem rajskim, wolnym od odpowiedzialności i zobowiązań, czasem, w którym - jak się nam wydaje - wolni byliśmy od bolesnej świadomości przemijania, od winy i lęku przed nieznanym, jest najbardziej fundamentalną ludzką skłonnością" - pisał w znakomitym eseju "Pothos: nostalgia za wieczną młodością" wybitny amerykański psycholog i filozof, James Hillman. Naturalne jest więc, że nader miękko weszliśmy w rolę królików doświadczalnych w tym - to chyba nie przesada - największym dotychczasowym społecznym eksperymencie w wolnej Polsce.

Jak trzeźwo zauważa Hillman: "Tej tęsknoty nigdy nie da się zaspokoić. Jest ona mitem, któremu niepostrzeżenie dajemy się uwieść. A wszelkie dosłowne próby jej zaspokojenia zawsze kończą się źle".

"Powinniśmy pamiętać, że złote młodzieńcze lata to tylko metafora i marzenie, warte pielęgnacji i pomagające w trudach codziennego życia, ale nie coś, co wydarzyło się naprawdę. Oczywiście ten mit, ta potężna siła, która w psychologii nazywa się siłą projekcji i która prowadzi nas do idealizowania przeszłości, to główny mechanizm napędowy rozwoju Naszej klasy" - potwierdza dr Zenon Waldemar Dudek, psychiatra i psychoterapeuta, współautor (wraz z Andrzejem Pankallą) wydanej niedawno książki "Psychologia kultury".

Pamiętajmy też, że wirtualna przestrzeń podlega takim samym procesom kolonizacji jak każda inna. Tworzy się tam nieskończenie wiele społeczności, wszystkie jednak rozwijają się według tych samych praw - najpierw jest faza ekscytacji, potem, kiedy już ona nieco przygaśnie, na wierzch wychodzą rozmaite ciemne strony ludzkiej natury, później zaś, jeśli więzi łączące członków takiej społeczności nie są zbyt mocne, wszystko się uspokaja, aż wreszcie często umiera śmiercią naturalną. W tę fazę wkroczył właśnie portal www.nasza-klasa.pl. Od mniej więcej trzech miesięcy użytkowników już nie przybywa, tendencja wzrostowa uległa zamrożeniu i liczba aktywnych klientów portalu utrzymuje się na stałym poziomie.

Dr Dudek nie ma swojego profilu. "W moim przekonaniu - mówi - takie portale służą w ogromnej mierze rekompensowaniu deficytów w autentycznych związkach i relacjach międzyludzkich. Zarówno tych osobistych, jak i zawodowych. Mogą też oczywiście spełniać pozytywne funkcje. Dlatego projekty, które w świecie wirtualnym w jakiś sposób odtwarzają więzi nieobecne w świecie rzeczywistym, mają poważną szansę na powodzenie".

Słowa dr. Dudka potwierdza krótka historia portalu Nasza klasa. Równo rok temu zarejestrowało się na nim 700 tysięcy polskich internautów. Dzisiaj prawie codziennie loguje się na nim już osiem milionów Polaków, którzy ujawnili pół miliarda własnych zdjęć i miliardy informacji o sobie oraz swoich rodzinach. Sukces przerósł najśmielsze oczekiwania twórcy serwisu, Macieja Popowicza, studenta informatyki z Wrocławia - dzisiaj milionera, który założył portal w 2006 roku, żeby utrzymać kontakt ze znajomymi z liceum. I chociaż ruch znacząco zmalał, to ceny reklam nadal są rekordowe.

Jak długo jeszcze portal www.nasza-klasa.pl będzie przynosić zyski, trudno oszacować. Warto jednak przyjrzeć się bliżej niektórym wydarzeniom, które mogły mieć wpływ na to, że wielu potencjalnych zalogowanych w ostatniej chwili zrezygnowało z przyłączenia się do tej internetowej społeczności. Warto je przeanalizować zwłaszcza że - jak mówi Zenon Waldemar Dudek - "Społeczeństwa bawią się zazwyczaj w dwóch sytuacjach: albo skrajnego zagrożenia, kiedy przed wojną, zagładą i śmiercią nie ma już ucieczki, albo w fazie dobrobytu. Polskie społeczeństwo przeżywa teraz okres względnej stabilizacji. I dlatego właśnie szuka wrażeń w rzeczywistości wirtualnej".

Rzeczywiście. Z ubiegłorocznej "Diagnozy społecznej" - największych badań socjologicznych powtarzanych co kilka lat - wynika, że 72 proc. Polaków ma poczucie szczęścia i satysfakcji z życia. Dwadzieścia lat temu było odwrotnie: 72 proc. Polaków przyznawało się do frustracji i braku jakiegokolwiek zadowolenia z życia (CBOS, 1988).

Jest jednak istotne niebezpieczeństwo. W Internecie nie obowiązują żadne normy i wzorce, którymi kierujemy się w realnym życiu - dodaje Dudek. Dlatego wirtualne zabawy, poczynając od gier komputerowych, mogą być niekiedy

naprawdę niebezpieczne i naprawdę mało zabawne. Przyciągają też - właśnie ze względu na pozorny brak ograniczeń - między innymi ludzi niedojrzałych albo z zaburzeniami psychicznymi.

Przekonali się o tym rodzice 13-letniej Agnieszki z Nowogrodu Bobrzańskiego, którzy włamali się do komputera córki, kiedy nie wróciła wieczorem do domu. Zdjęcie i nazwisko w jej profilu na portalu były prawdziwe. Rodzice z przerażeniem odkryli jednak, że córka dodała sobie trzy lata. A w jej skrzynce znaleźli wiadomości od 30-letniego mężczyzny z Nowej Soli. Do jego domu wtargnęli z policją, 13-letnią córkę znaleźli w łóżku mężczyzny, który ma teraz sprawę w sądzie.

"Trudno jednak obwiniać dzieci za brak odpowiedzialności w posługiwaniu się Internetem. Im jeszcze możemy pomóc, wprowadzając do szkół obowiązkowe elementy edukacji na temat bezpieczeństwa w sieci. Gorzej, że dorośli radzą sobie z tym równie fatalnie" - komentuje Jakub Śpiewak, szef fundacji kidprotect.pl i ekspert bezpieczeństwa w Internecie.

"Nasza klasa jednoznacznie wyznaczyła nową erę w polskim internecie. Mit o tym, że wszyscy jesteśmy tutaj anonimowi, upadł" - dodaje Maria Cywińska, socjolog Internetu.

"Od września do czerwca nowe konta na portalu zakładało kilkadziesiąt tysięcy użytkowników dziennie. W ten sposób do sieci trafiło wiele osób, które o Internecie nie miały bladego pojęcia albo ich wiedza ograniczała się do umiejętności wysłania e-maila" - mówi Cywińska.

Takim sukcesem w informatyzacji kraju nie może pochwalić się nawet Ministerstwo Infrastruktury ani żadna polska organizacja pozarządowa. Tyle że to sukces połowiczny, bo nowym użytkownikom brakuje często elementarnej świadomości, że po zalogowaniu się w portalu społecznościowym detale z naszego życia, skrywane do tej pory w czterech ścianach, wychodzą w świat. I nawet się nie zorientowaliśmy, kiedy staliśmy się całkowicie przejrzyści dla firm badających rynek, agencji marketingowych i head-hunterów.

Portale społecznościowe to największe dobrodziejstwo dla rynku pracy. "Nie wiem, czy CIA ma tyle teczek, co Nasza klasa" - zastanawia się Franciszek Trzaskoś, doradca personalny i specjalista ds. HR z Krakowa. Trzaskoś weryfikuje w sieci dane każdego kandydata do pracy, z którym spotyka się na rozmowę. Z portali jest w stanie dowiedzieć się o nim prawie wszystkiego: jaką ma rodzinę, hobby, znajomych. I na tej podstawie wyrabia sobie pierwsze wrażenie o kandydacie.

Teoria pierwszych siedmiu sekund, które podczas spotkania decydują o wrażeniu, jakie wywołamy u rozmówcy, odchodzi do lamusa. Te pierwsze siedem sekund przenosi się do Internetu, gdzie potencjalny pracodawca może przejrzeć nasz profil.

Ale o to właśnie chodzi użytkownikom portalu. O to, żeby się pokazać, pochwalić życiowymi sukcesami, podkreślić wysoki szczebel, na który wspięli się po stromej i śliskiej drabinie społecznej. "Działają tutaj klasyczne mechanizmy

autopromocji i rywalizacji - twierdzi dr Zenon Waldemar Dudek - dokładnie takie same jak w normalnej szkole. Wytwarzają się naturalne hierarchie oparte na sile, zamożności, atrakcyjnym wyglądzie. Tyle że dorośli ludzie, którzy nadal posiadają potrzebę takiego potwierdzania własnej wartości, eksponowania swoich osiągnięć, zazwyczaj mają poważne problemy osobiste. I zagłuszają tym swoją niepewność".

A przy okazji mogą ściągnąć na siebie spore kłopoty. Tak jak Marek W., który zamieścił na portalu zdjęcie swojej klasy ze szkolnych lat. Sprawa pewnie przeszłaby bez echa, gdyby nie fakt, że była to klasa w szkole policyjnej, a większość osób obecnych na zdjęciu to dziś tajniacy, którzy rozpracowują zorganizowane grupy przestępcze. W grudniu Marek został zrugany przez prasę, przełożonych i kolegów, ale jeszcze przez kilka tygodni w rubryce "Czym się zajmujesz?" pozostawił wpis: "Ścigam złych przestępców".

Nie wszyscy wyciągnęli wnioski. W marcu funkcjonariusz kontrwywiadu, Paweł G., zamieścił na portalu swoje zdjęcia z Afganistanu. Zamiast zabytków i pejzaży, na fotkach można było zobaczyć Pawła G. w mundurze, z karabinem czy w wojskowym jeepie. Podpisy pod zdjęciami (choćby: "Załoga na misji" albo "Drużyna w mundurach") nie pozostawiały wątpliwości co do zawodu Pawła.

Parę miesięcy później podobną inicjatywą wykazali się pracownicy CBA. Na

Naszej Klasie, obok zdjęć w rynsztunku antyterrorystycznym, pokazywali fotki z wakacji albo imprez, na których bawili się w towarzystwie znanych prokuratorów. Choć trudno w to uwierzyć, być może nie zdawali sobie sprawy, że odnalezienie kogoś na podstawie danych z profilu może zająć kilka minut. Kiedy w czerwcu w mediach wybuchła sprawa nastoletniej Agaty, której uniemożliwiono wykonanie aborcji, reporterka "Newsweeka" odnalazła jej numer telefonu właśnie na portalu. To samo mógł zrobić każdy.

Nie tylko dziennikarze mogą dzięki Naszej Klasie odnaleźć niemal każdego. Z tej wielkiej książki telefonicznej mogą skorzystać wszyscy. Także ci, którzy po dziś dzień tęsknią za dawną, młodzieńczą miłością. "Fora internetowe zapełniły się ostatnio wpisami ludzi zdradzonych i porzuconych po fali klasowych spotkań" - mówi Tomasz Łysakowski.

"Chciałbym żyć w świecie bez sieci, ale teraz jest już na to za późno" - żali się w e-mailu do "Newsweeka" Robert Latkowski, urzędnik z Poznania. To zmienione nazwisko, bo Robert, jak twierdzi, ma dość bycia postrzeganym jako jeleń: "Jeleń, czyli rogacz, i to z porożem internetowym, które, niestety, funkcjonuje też w realu" - uściśla w kolejnym e-mailu.

Jeszcze w maju wpisy Roberta Latkowskiego nie miały w sobie tyle goryczy. To wtedy co najmniej raz dziennie logował się na Naszej Klasie, żeby sprawdzić, czy nie dostał wiadomości od dawno niewidzianych kolegów. Profil założyła

sobie też jego żona i korespondowała z wielką miłością z liceum. Robert nie wiedział niestety, że miłość wróciła ze zdwojoną siłą podczas spotkania klasowego jego żony w stolicy Wielkopolski. Dokładnie o czwartej nad ranem, w formie pocałunku na parkiecie, kiedy inni uczestnicy spotkania zajmowali się zrzutką na kolejną flaszkę wódki. Żona wyprowadziła się od niego miesiąc temu. Wtedy też Robert wykasował swoje konto z portalu. Nie chciał, żeby znajomi oglądali jego profil i plotkowali o końcu pożycia z małżonką.

"Mimo wszystko nie obwiniam portalu za to rozstanie. To był tylko katalizator. Ale tak silnego i masowego katalizatora w historii jeszcze chyba nie było" - wyrokuje.

Demografowie na razie na ten temat milczą, ale sporo do powiedzenia mają specjaliści od związków. Psychiatra, profesor Thomas Lewis z Uniwersytetu Medycznego w San Francisco, tłumaczy to czystą biologią. "Idealizujemy pierwszą miłość nie dlatego, że była lepsza od późniejszych związków. Była po prostu silna, bo w organizmie nastolatków podwyższony jest poziom testosteronu i progesteronu, hormonów odpowiedzialnych za popędy seksualne, oraz oksytocyny, która wpływa na siłę więzi, na przykład tych pomiędzy matką a dzieckiem" - pisze w książce "Teoria miłości".

Abstrahując już od tego, czym tłumaczymy tę falę powrotów do starych,

niezardzewiałych miłości - czy tak jak Hillman, mitami zawiadującymi naszą wyobraźnią, czy tak jak prof. Lewis, językiem nowej mitologii, czyli analizy neurobiologicznej, która próbuje dziś wyjaśniać całe ludzkie życie narzędziami nauk przyrodniczych, łatwość, z jaką rozpadają się małżeństwa, nie świadczy dobrze o sile relacji, które budujemy w realnym życiu. "To prawdziwy i jakościowo nowy test dla małżeństw oraz związków" - mówi Zenon Waldemar Dudek. "Jeśli kiedyś przeżywaliśmy chwile niepewności, wystarczyło zapytać męża lub żonę, dokąd wychodzą wieczorem. Dziś rozmaitych kanałów komunikacji jest znacznie więcej".

I będzie ich nieustannie przybywało. Jak bowiem twierdzi profesor nauk społecznych, John Palfrey z Uniwersytetu Harvarda, w głośnej, wydanej ostatnio książce "Born Digital", wkrótce w dorosłe życie wkroczy pierwsza generacja obywateli sieci. To właśnie w Internecie będą spędzać większość dnia, a przede wszystkim tam za pomocą zdjęć, swoich stron i opisów w profilach na portalach społecznościowych budować swoją tożsamość. Tożsamość internetową, ale równie istotną dla ich rozwoju, jak ta w realu. I będą ją, według Palfreya, kształtować całkiem naturalnie, bo to pierwsza generacja, której świat Internetu będzie towarzyszył przez całe życie. I może oni - nauczeni naszym doświadczeniem - będą od początku wiedzieli, że rajskie przestrzenie nie istnieją. Zwłaszcza w sieci. I w szkole.

(Źródło: „Newsweek")

Polecane wideo

Komentarze (332)
Ocena: 5 / 5
Anonim (Ocena: 5) 20.06.2009 13:10
papilot.pl - zal ja właśnie stąd spadam na naszą klasę :)
zobacz odpowiedzi (1)
Anonim (Ocena: 5) 20.06.2009 08:54
[quote="PinkMuffin"]za długie xD aż się nie chce czytać xD[/quote] Do wszystkich, którzy narzekają, ze artykuł za długi! Czemu jestescie tak leniwi, co? Najlepiej zeby wszystko podawano w pigułce..Nieładnie:)
zobacz odpowiedzi (1)
Anonim (Ocena: 5) 12.05.2009 18:11
za długie xD aż się nie chce czytać xD
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 10.05.2009 18:25
za długieeeeeee, o wiele ; /
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 01.05.2009 13:15
no właśnie, trochę za długiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii
odpowiedz

Polecane dla Ciebie