„Festiwal książek w Biedronce”, „Literatura polska w supercenach”, „Zaczytani w Lidlu” – najpopularniejsze dyskonty nie chcą sprzedawać wyłącznie żywności i chemii gospodarczej. Przybywa sklepów, które włączają do swojej oferty książki. I to w świetnych cenach, nierzadko nawet o 10-20 zł niższych niż w księgarniach.
Czytelników to literackie eldorado bardzo cieszy. Magda uwielbia czytać, ale przyznaje, że dotąd książki głównie wypożyczała. – Największy problem jest z dostępnością nowości w bibliotekach. Często więc musiałam obejść się smakiem, gdy pojawiała się powieść, którą chciałam przeczytać. Książki kupowałam bardzo, bardzo rzadko, bo zwyczajnie uważam, że są za drogie. Jednak od kiedy książki sprzedawane są w marketach, zaczęłam częściej je kupować, bo tam ceny są bardzo korzystne. Ostatnio książkę, na którą polowałam, kupiłam za 9,99 zł. Nowości też są w świetnych cenach – cieszy się Magda.
Sprzedaż książek w dyskontach może wreszcie pomóc rozkręcić kulejące w naszym kraju czytelnictwo. Choć pod tym względem coś zaczęło się zmieniać, wciąż nie jest najlepiej. Z badań czytelnictwa publikowanych przez Bibliotekę Narodową wynika, że w ubiegłym roku liczba czytających osób wzrosła w naszym kraju o 2,5 proc. A to oznacza, że udało się odwrócić spadkowy trend, który trwał od 2008 roku. Wciąż nie ma się jednak z czego cieszyć – blisko 60 proc. Polaków deklaruje, że w ciągu roku nie przeczytało żadnej książki. Żadnej. Najwięcej czyta młodzież, najmniej osoby po 60. roku życia.
Towar luksusowy czy produkt?
Rosnąca liczba czytelników pokazuje, że akcje służące promowaniu czytelnictwa przynoszą skutek. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przeznaczyło w tym roku m.in. 500 tys. zł na program „Księgarnie są bardzo ważne”. Akcja przydatna, bo przybywa Polaków, którzy książki wolą kupować w dyskontach. Ze statystyk wynika, że co piąty Polak kupuje książki w supermarketach (raport „Pokaż, jak czytasz” przygotowany na zlecenie Merlin.pl).
Thinkstock
Ale jest też druga strona medalu. Z doniesień branżowych serwisów wynika, że zdaniem niektórych specjalistów sprzedaż książek w marketach wcale nie pomaga czytelnictwu. „Teoretycznie powinniśmy się cieszyć, że książki są szeroko dostępne i promowane. W rzeczywistości to działania niemające nic wspólnego z propagowaniem czytelnictwa i poprawą na rynku książki” – komentuje Włodzimierz Albin, prezes Polskiej Izby Książki (cytat za „Gazetą Prawną”). – Sieci sprzedają książki jako gadżet. Obniżając ich cenę, chcą przyciągnąć klienta do swoich głównych produktów. Równocześnie dobijając księgarzy i wydawców”.
Według Albina skutkiem tych promocji jest to, że tradycyjni księgarze nie wytrzymują konkurencji i upadają, a wydawcy zmuszani są do dawania sieciom ogromnych upustów. Małe księgarnie nie są w stanie konkurować z dyskontami i marketami, bo nie mogą tak drastycznie obniżać cen. W marketach książki są tylko jednym z wielu towarów. W księgarniach – jedynym.
Wnioski? Świetnie, że literatura wchodzi do dyskontów i supermarketów, bo być może dzięki temu Polacy zaczną czytać więcej… albo czytać w ogóle. Dużo racji jest jednak w zdaniu: księgarnie są bardzo ważne.
Ewa Podsiadły-Natorska
Thinkstock
Czytelnicy się cieszą, że mogą kupować taniej, ale środowisko pisarzy nie mówi w tym temacie jednym głosem. Gdy powieści zaczęły pojawiać się w marketach i dyskontach, część autorów zżymała się, że książka to towar luksusowy i nie powinna być sprzedawana między cukrem a keczupem. Pojawiły się głosy, że sprzedaż powieści za pośrednictwem tego typu sklepów to dla pisarza bardziej powód do wstydu niż dumy. Ale ci autorzy, którzy do tych dyskontów trafili, nie zamierzają się z tym kryć.
Wśród pisarzy, których powieści możemy kupić w Lidlu czy Biedronce, jest popularna autorka kryminałów Katarzyna Bonda. „Jestem w Lidlu/Biedronce/poczcie/kiosku (etc.) i dobrze mi z tym! Obok czcigodnej Wisławy i tego huncwota Hłaski. Za nami papier toaletowy i keczup. Jest git! Jesteśmy (z Wisławą, Hłaską oraz innymi widocznymi na zdjęciu szanownymi autorami) produktami codziennego użycia, a to wszak tylko książka. Czyż to nie jest piękne? Dziękuję za uwagę i wcale się nie wstydzę” – napisała na swoim fanpejdżu.
Na zdjęciu są wymienieni Marek Hłasko i Wisława Szymborska, a także Małgorzata Kalicińska, Katarzyna Grochola, Elżbieta Cherezińska.
Thinkstock
Korwin Piotrowska wie, o czym pisze, bo jej książki były w dyskontach, więc na własnej skórze przekonała się, jak to działa. „Na początku zareagowałam z lekkim szokiem. Jak to?! Ja mam być obok mąki?! Ale potem wytłumaczono mi, jak to działa, na koniec zobaczyłam wyniki sprzedaży i nie miałam już żadnych więcej pytań. Do tego jeszcze kilkadziesiąt osób pisało na mojego walla o tym, że gdyby nie dobra cena w dyskoncie, nie byłoby ich stać na moją książkę”.
Dobijanie księgarzy
Zwolennicy sprzedaży książek w dyskontach i supermarketach uważają, że skoro czytamy coraz mniej, trzeba zrobić wszystko, by dotrzeć z książką do czytelnika. Podkreślają, że odbiorca jest wszędzie – nie tylko w bibliotece, księgarni czy na targach. Katarzyna Bonda zrezygnowała z części honorarium, by jej książki mogły być sprzedawane w niskich cenach.
Thinkstock
Dyskont = sprzedaż
Katarzyna Bonda nigdy z pisarza nie robiła wieszcza i w każdym wywiadzie podkreśla, że to zawód jak każdy inny. A książka to produkt. Mogłaby się pod tym podpisać znana dziennikarka Karolina Korwin Piotrowska, która w felietonie dla Onetu odniosła się do słów Bondy: „Czego ma się wstydzić? Tego, że jej książka ma ogromne szanse trafić do znacznie większej liczby czytelników? Tego, że sprzedaż na bank wzrośnie, bo tak się zwykle dzieje, kiedy książka dostaje się do dyskontu? Czy ma się może wstydzić tego, że wbrew temu, co nadęci publicyści z saloników warszawskich myślą, wcale nie tak łatwo się do dyskontu na półkę z książkami dostać, to raczej rzecz dla wybranych, bo tam biorą głównie tych, o których wiadomo, że zalegać nie będą. Że będzie sprzedaż”.
Karolina Korwin Piotrowska pisze wprost, że niejeden autor chciałby, żeby jego książka trafiła do dyskontu. „Podobno jest spora kolejka chętnych do tego, by na półce w dyskontach się pojawić, a wydawnictwa marzą, by dać tam swe tytuły, tylko jakoś publicznie chwalić się nikt tym nie chce…” – uważa dziennikarka.