„6800 zł. Tyle za 16 miesięcy mojej ciężkiej pracy. Wiem, że „wk***iące” jest wylewanie frustracji na FB, ale mam ochotę strzelić sobie w łeb. PI***LĘ TO, pi***lę pisanie, pi***lę wszystko. GÓWNO< GÓWNO< GÓWNO!!!!!!!!!!!!!!!! I coś tam tego… pozdrawiam rynek czytelniczy” – taki wpis opublikowała na swoim facebookowym profilu pisarka Kaja Malanowska, nominowana m.in. do nagrody Nike oraz „Paszportu Polityki”. Uderz w stół, a nożyce się odezwą – w pisarskim świecie zawrzało. W ten sposób Malanowska wywołała dyskusję, ile w Polsce zarabia pisarz. I ile powinien.
Zacznijmy od zagranicy
Mówienie o zarobkach najbardziej poczytnych pisarzy świata pobudza wyobraźnię. W ubiegłym roku najwięcej wpłynęło na konto EL James, autorki „Pięćdziesięciu twarzy Greya” – 95 mln dolarów. W pierwszej dziesiątce znaleźli się też, między innymi, James Patterson (91 mln dolarów), Suzanne Collins (55 mln dolarów), Danielle Steel (26 mln dolarów) czy Stephen King (20 mln dolarów). To krocie. Ale Polska to nie Stany Zjednoczone i porównywanie amerykańskiego rynku czytelniczego do polskiego jest nieporozumieniem. Szczególnie gdy w grę wchodzą zarobki.
Bo pisarz w kraju nad Wisłą – a przynajmniej ich miażdżąca większość – o życiu w dobrobycie może jedynie pomarzyć. „Pewnie coś w tym jest, że prawdziwy pisarz musi zaznać głodu, ale jednak był na przykład Tołstoj i na przykład Mann, zamożni arystokraci, a przy tym geniusze. To bywa rzadko, ale jednak bywa. Prawdziwa literatura triumfuje nawet wśród milionerów. Jak pracują rzetelnie, ma się rozumieć. Oczywiście na ogół się nie przelewa, ale nie chce się jeszcze bardziej. Jaka część głodujących rzesz literatów głoduje z lenistwa? 95 czy tylko 92 procent?” – zastanawia się pisarz Jerzy Pilch cytowany przez „Gazetę Wyborczą”.
Kilkaset tysięcy egzemplarzy szczęścia
Pilch i tak nie ma na co narzekać. Uhonorowana Nike powieść „Pod Mocnym Aniołem” wskoczyła na listę bestsellerów. Po jej sukcesie pisarz dostał od wydawnictwa – podobno – 200 tys. zł zaliczki na napisanie kolejnej powieści. Swoje zrobiła też ekranizacja „Pod Mocnym…”.
„Moje główne źródło utrzymania to tłumaczenia techniczne dla jednego z niemieckich biur. Dużo tłumaczę o akumulatorach, są też instrukcje dołączane do leków, a ostatnio nawet coś o kawie Tchibo. Z tego żyję” – powiedział „Wyborczej” Janusz Rudnicki, mieszkający za granicą autor nominowanej do Nike „Śmierci czeskiego psa”.
Z danych Głównego Urzędu Statystycznego za rok 2010 wynika, że literaci w Polsce zarabiali miesięcznie 5764 zł brutto – pamiętajmy, że ta stawka uwzględnia zarobki najlepiej opłacanych pisarzy, którzy te kwotę zawyżają: szacuje się, że 2/3 literatów zarobiło mniej niż kwota podana przez GUS.
Pisanie jako hobby
W najtrudniejszej sytuacji są debiutanci, którzy nie mogą liczyć na wysokie honorarium za swoją książkę. Do tego liczba sprzedanych egzemplarzy w przypadku nikomu nieznanego (a zwłaszcza niewypromowanego) autora zazwyczaj nie powala. Autor bloga mojbook.blox.pl podliczył, że autor-przeciętniak, którego książka sprzedała się w 3 tys. egzemplarzy, może zarobić 7,5 tys. zł minus podatek. „Da się z tego żyć, ale pod warunkiem, że (…) napisze nową, równie dobrą książkę co 2-3 miesiące” – twierdzi bloger. Dlatego większość pisarzy traktuje pisanie jako hobby. I nie spodziewa się wielkich dochodów spływających na konto.
Pamiętajmy, że autor dostaje jedynie 10-15 proc. od ceny sprzedanego egzemplarza. Aż 40-45 proc. trafia do kieszeni wydawcy, 15-20 proc. to prowizja dla hurtowni, a 15-20 proc. dostaje księgarnia.
„Gazeta Wyborcza” cytuje Kaję Malanowską, która zrozumiała, że za 6800 zł wypłaconych po kilkunastu miesiącach pracy żyć się nie da. „Kiedy w czwartek zobaczyłam rozliczenie z ostatniego półrocza, zachciało mi się płakać nie tylko dlatego, że niewiele zarobiłam. Dawno już zrozumiałam, że nie utrzymam się ze sprzedaży książek. I wcale nie umieram z głodu: pracuję w szkole, piszę felietony, dorabiam, chałturząc w kilku innych miejscach. Nie mogę narzekać. Zrobiło mi się bardzo przykro, bo siedem tysięcy rocznie przekłada się na konkretną liczbę czytelników”.
Ewa Podsiadły-Natorska
Ale pisarzy takich jak Jerzy Pilch w Polsce jest ledwie garstka. Najlepiej zarabiający polscy autorzy to Wojciech Cejrowski (w 2011 roku podliczono, że na swoich książkach podróżniczych mógł zarobić ok. 1,87 mln zł), Małgorzata Kalicińska, Katarzyna Grochola, Wojciech Mann, Monika Szwaja, Artur Domosławski, Janusz Głowacki, Szymon Hołownia i… Kinga Rusin.
W ostatnim czasie do grona najbardziej poczytnych pisarzy dołączyła Anna Ficner-Ogonowska, która w sumie sprzedała ok. 350 tys. egzemplarzy swoich książek (ze szczęściem w tytule, np. „Alibi na szczęście”).
Co z resztą? Cóż, bywa z tym różnie. Pisarz Jakub Żulczyk tak odpowiedział Malanowskiej: „Pani Kaju, proszę się, k***a, nie mazgaić i nie kompromitować naszego zawodu. Jest trudny. Bywa słabo płatny. Nie jest, co również trzeba sobie uświadomić, zawodem pierwszej potrzeby społecznej. Ale to my go, do cholery, wybraliśmy”.
Z danych zebranych przez „Gazetę Wyborczą” wynika, że pisarz w Polsce może przeciętnie liczyć na kilka tysięcy złotych zaliczki – pamiętajmy, że jest ona zwrotna, co oznacza, że autor zaczyna zarabiać dopiero wtedy, gdy wydawnictwo odbije sobie poniesione koszty. Ponieważ książki sprzedają się w Polsce słabo, dla większości pisarzy zaliczka jest zazwyczaj głównym źródłem utrzymania.
Tłumacze, dziennikarze, scenarzyści
„Autor literatury wysokiej z pisania się nie utrzyma, nawet jak jego książki mają przyzwoite nakłady” – mówi „Wyborczej” Jerzy Pilch. Większość polskich literatów jest zdania, że w naszym kraju z samego pisania książek trudno się utrzymać. Dlatego imają się różnych zajęć – piszą felietony i artykuły do gazet i czasopism, prowadzą wykłady i warsztaty, biorą się za tłumaczenia, niektórzy piszą scenariusze do seriali i filmów, inni mają tyle szczęścia, że załapią się na stypendium.