Mam nadzieję, że nikogo tym nie urażę. Każdy ma nieco inną wrażliwość i dla większości kobiet byłby to pewnie ogromny dramat. Wiele razy widziałam w telewizji niedoszłe mamy, które straciły swoje dzieci i naprawdę jest mi ich żal. Ja na współczucie nie liczę, bo nie uważam, żeby stało się coś bardzo złego. Poroniłam i tyle. Zdarza się często, więc nie mam zamiaru umartwiać się do końca życia.
Proszę nie traktować mojego listu jako prowokacji. Ja naprawdę mam takie podejście. A postanowiłam napisać, żeby dodać otuchy tym kobietom, które myślą podobnie i mają z tego powodu wyrzuty sumienia. Ze wszystkich stron słyszą, że powinny przeżywać załamanie nerwowe. Inni ludzie mówią im, co mają czuć. To tak nie działa. Każda historia jest inna i nie widzę nic dziwnego w tym, że ktoś nie robi z tego dramatu.
Ja przyjęłam tę wiadomość bardzo spokojnie, a nawet z pewną ulgą. Widocznie to nie był dobry moment na macierzyństwo i natura sama rozwiązała problem.
Zobacz również: Opowiem Wam o moim koszmarnym porodzie...
źródło: Daiga Ellaby / Unsplash
W ciążę zaszłam przypadkiem. Ojcem dziecka miał być mój wieloletni partner, a nie żaden kochanek na jedną noc. Mam prawie 30 lat, pracuję, lubię swoje życie. Mieszkamy razem od roku i możliwe, że weźmiemy kiedyś ślub. Ale ciśnienia na tym punkcie nie mam. Podobnie, jeśli chodzi o rodzenie dzieci. To dla mnie raczej kwestia przyszłości, bo na razie nie widzę siebie w tej roli. Dlatego zmartwiłam się, kiedy test pokazał wreszcie dwie kreski.
Nie ma co ukrywać - byłam rozczarowana i bałam się, że nie dam rady. Dostałam ogromne wsparcie ze strony ukochanego i rodziny. Zaczęłam patrzeć z nadzieją w przyszłość i pogodziłam się z losem. Nawet przywiązałam się do tej myśli, ze za kilka miesięcy będę mamą. Wtedy natura postanowiła ze mnie zakpić. Najpierw mnie wystraszyła ciążą, a teraz bez słowa wytłumaczenia mi ją odebrała. Lekarz potwierdził niedawno poronienie i po temacie. Dzidziusia jednak nie będzie. Przynajmniej nie tym radem.
Wiecie co? Przyjęłam to spokojnie i z nieskrywaną ulgą. Wcale nie chce mi się płakać. Wręcz przeciwnie - od razu odżyłam. Przez długie tygodnie żyłam w strachu i wreszcie wszystko wróciło do normy.
Zobacz również: Pogrzeb po poronieniu
źródło: Imani Clovis / Unsplash
Możecie nazwać mnie potworem, ale tak właśnie czułam i dalej czuję. Nie rozklejam się, kiedy mówię o poronieniu, bo jakoś niespecjalnie byłam przywiązana do myśli o macierzyństwie. Wiedziałam, że noszę w sobie nowe życie i ono wreszcie się tu pojawi, ale raczej w kategoriach abstrakcji. Utrata tego dziecka jest równie abstrakcyjna, bo ja go wcale nie czułam. Nie rozmawiałam z nim i nie nadałam imienia.
Zupełnie inaczej do tematu podchodzą moi najbliżsi. Rodzice do teraz opłakują stratę wnuka, którego już podobno pokochali. Oni się wręcz uparli, żeby pochować ten płód jak dziecko. To już dla mnie za wiele. Partner też mocno to przeżywa. Widzę po nim, że naprawdę chciał być tatą i przyzwyczaił się do tej myśli. Już wszystkim powiedział, a tu nagle się okazuje, że nieaktualne. Nie rozumiem, ale szanuję ich ból.
Ale czy to powód, by zmuszać mnie do tego samego? Z ust kochanych osób słyszę, że źle zareagowałam i powinnam inaczej. „Na twoim miejscu byłabym załamana” - stwierdziła mama. Na szczęście nie jest na moim miejscu.
Zobacz również: Co zmieni się w Twoim partnerze, gdy zostanie ojcem?
źródło: freestocks.org / Unsplash
Nie jestem jakimś potworem i to nie tak, że w ogóle się nie przejęłam. Może i poczułam ulgę, ale ból też. Przecież to jednak było nowe życie. Z niego miało powstać moje dziecko. Gdyby nie przykry zbieg okoliczności, to niedługo przewijałabym je i chodziła z nim w wózku. I nagle to się kończy, po temacie, to tylko złudzenie. W sercu pozostaje jakaś wyrwa, ale staram się ją zapełnić żyjąc normalnie. Chcę, żeby było jak dawniej i to się moim najbliższym nie podoba.
Można powiedzieć, że oni wręcz wymuszają na mnie żałobę. Przez rok mam siedzieć na tyłku, płakać i przypadkiem się nie śmiać. A ja tak nie chcę - planuję wakacje we wrześniu, spotykam się ze znajomymi, chodzę do kina, wciąż lubię potańczyć. Moje życie nie skończyło się w momencie poronienia. Całe szczęście, że tak nie myślę. Nie byłoby z tego żadnej korzyści.
Dlaczego oni nie potrafią się cieszyć, że tak lekko to zniosłam? Naprawdę mam wrażenie, że czuliby się lepiej, gdybym teraz ubierała się na czarno i szlochała po kątach…
Nina