Drogie Papilotki, Redakcjo,
Nigdy nie byłam osobą zazdrosną, zawistną o sukcesy innych. Zawsze dobrze życzyłam bliskim mi ludziom i cieszyłam się z ich sukcesów. Tak zostałam wychowana… Ale do rzeczy…
Kaśkę poznałam mając 7 lat – w pierwszej klasie podstawówki. Na początku nie lubiłyśmy się – ja miałam inną najlepszą koleżankę, ona także. Ale zanim wiosna nastała stałyśmy się przyjaciółkami na śmierć i życie i oczywiście usiadłyśmy razem w ławce. I tak zostało aż do matury!
Wspólnie przeżywałyśmy gorsze stopnie, klasówki, pierwsze miłości, kłótnie z rodzicami, a potem maturę i egzaminy na studia. Kto by pomyślał, że nasze życiowe ścieżki tak bardzo się rozejdą…
Miałyśmy identyczny start w dorosłość. Obie zamieszkałyśmy w dużych miastach – ona w Warszawie, ja w Poznaniu. Obie dostałyśmy się na dobre kierunki studiów na dobrych uczelniach. Wciąż byłyśmy ze sobą w kontakcie mimo odległości – regularnie do siebie dzwoniłyśmy, wysyłałyśmy maile, średnio raz w miesiącu się spotykałyśmy.
Byłyśmy na trzecim roku, gdy nasze biografie zaczęły się rozjeżdżać. Ja poznałam faceta, który zawrócił mi w głowie i zaczęłam zaniedbywać szkołę. W kwietniu dowiedziałam się, że jestem w ciąży i totalnie olałam sesję. Miałam komplikacje i zamiast wziąć dziekankę, pozwoliłam skreślić się z listy. Ojciec dziecka – dziś nie mam z nim prawie kontaktu – okazał się nieodpowiedzialnym nieudacznikiem, zrzucającym wszystko na moje barki.
Kaśka od początku odradzała mi ten związek i choć nigdy nie powiedziała „a nie mówiłam”, wiedziałam, co myśli. Starała się mnie wspierać, gdy wróciłam z Poznania do rodzinnego miasta jako przegrana. Mniej więcej w okresie, kiedy ja rodziłam Kamilę i byłam na garnuszku rodziców, ona zaczynała swoją pierwszą pracę. Miała wtedy 22 lata i świat stał przed nią otworem.
Mieszkałam z rodzicami, bezskutecznie szukałam jakiegoś źródła finansowania. W takim małym mieście to wcale nie jest proste. Moim rodzicom też się nie przelewa, więc jeśli już dysponowałam jakąś gotówką, wolałam wydać ją na Kamilę niż na nowe spodnie. Ona za to przyjeżdżała ze stolicy coraz rzadziej, a jeśli już – od stóp do głów super ubrana, modna i tryskająca energią. Zawsze po spotkaniu z nią miałam coś na kształt załamania nerwowego. Porównywałam się z nią i… notorycznie przegrywałam w każdej kategorii.
Kolejne dwa lata minęły jak z bicza trzasnął. Ja dostałam pracę w urzędzie miasta na źle płatnym, sekretarskim stanowisku. Ona awansowała. Pięła się po szczeblach kariery, kończąc studia. Obroniła pracę magisterską, dając się pochłonąć Warszawie. Gdy opowiadała mi o swoim życiu takim wyluzowanym tonem, zaczynałam coraz bardziej zazdrościć. Kolacje, drinki, imprezy, znajomi, weekendowe zakupy, nowe koleżanki, super praca… Ja cieszyłam się, jeśli udało mi się raz w miesiącu zostawić dziecko pod opieką mamy i wyjść do kina.
Czemu piszę ten list? Bo ostatnio Kaśka obwieściła mi, że wychodzi za mąż. Jej wybranek to facet taki jak ona – młody, przedsiębiorczy, świetnie ustawiony. Kilka tygodni temu odwiedziłam ich w Warszawie. Do tej pory jestem pod wrażeniem stylu życia, jakie wiodą. Są młodzi, szczęśliwi, zadowoleni z siebie.
Coraz mniej mamy z Kaśką wspólnych tematów. Kiedy ona mi mówi że ma wielki problem, bo nie wie, czy w podróż poślubną lepiej pojechać do Meksyku czy może na Malediwy, ja zastanawiam się czy starczy mi pieniędzy do końca miesiąca. To takie nie fair…
Mam z tym problem, pojawiła się duża zazdrość, nie wiem, czy potrafię nadal się z nią przyjaźnić. W dzieciństwie było bardziej sprawiedliwie. Teraz czuję się poszkodowana przez los, przez życie. Dlaczego obie nie możemy być szczęśliwe? Czy powinnam kontynuować znajomość, która wpędza mnie w kompleksy?
Karolina
Na Wasze Listy czekamy pod adresem redakcja(at)papilot.pl
Zobacz także: