„Czytelniczki,
Jestem 32-letnią żoną i matką. Razem z mężem wychowujemy dwójkę dzieci, oboje pracujemy. Mąż w dużej firmie, ja w sekretariacie w lokalnym przedsiębiorstwie. Zarabiam 1400 złotych netto miesięcznie. Mąż prawie trzy razy tyle. I mimo, że każde z nas przynosi jakieś pieniądze do domu, to ja jestem rozliczana z każdej złotówki. Do niedawna uważałam, że być może to normalna sytuacja, że w większości domów tak jest, ale ostatnio koleżanka, której się zwierzyłam, otworzyła mi oczy. Jej zdaniem mój mąż to tyran, chytrus i skąpiec.
Sprawa wygląda tak, że on kontroluje skrupulatnie stan naszego konta i denerwuje się, jeśli wydam na zakupy więcej niż 10 złotych dziennie. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio kupiłam sobie coś do ubrania, żałuję sobie na kosmetyki, na wakacje nigdzie nie jedziemy. To już nie jest oszczędność tylko finansowa dewiacja. Gdy mu mówię, że chyba przesadza, jest wściekły. Nieraz mi powiedział, żebym się nie odzywała, skoro zarabiam tak mało. I nadal oczekuje, żebym za 10 – 15 złotych zrobiła codziennie zakupy na wyżywienie jego, siebie i dwójki dzieci. To nienormalne!
A może normalne i powszechne, a ja trafiłam na złą doradczynię? Faktem jest, że moja koleżanka której o tym powiedziałam, jest samotna, żyje tylko na swój rachunek, o nic się martwić nie musi. U mnie jest inna sytuacja. Bo to nie o te sukienki chodzi, ale o to, że nie mogę sobie na przykład pozwolić na wyjście na kawę po pracy ze znajomymi, bo wrócę do domu wieczorem i on mnie podliczy jak jakąś głupią nastolatkę. Kiedy szykuję przyjęcie w domu, on skrupulatnie mnie kontroluje, żebym nie przesadziła z ilością jedzenia na stole. To chore!
Co powinnam zrobić? Jak mu przetłumaczyć, że skoro mamy pieniądze, to nie musimy ich zbierać do skarpety na czarną godzinę, która pewnie nigdy nie nadejdzie?
Agnieszka.”
Kontakt: redakcja(at)papilot.pl
Zobacz także:
DECYZJA NALEŻY DO CIEBIE: Czy pożyczyć przyjaciółce 15 tysięcy?