Mirka od dwunastu lat porusza się na wózku inwalidzkim. Czuje, że jako osoba niepełnosprawna, z góry skazana jest na życiową porażkę. Potrzebuje duchowego wsparcia!
„Drogie Czytelniczki, Redakcjo,
Czytam regularnie publikowane na łamach portalu listy i tak sobie myślę, jakie Wy macie łatwe życie! Też bym chciała mieć takie problemy i dylematy, ale pewnie nigdy mieć nie będę, bo jakie problemy można mieć siedząc 24 godziny na dobę w czterech ścianach? A, przepraszam, jest kilka problemów – mogą na przykład wyskoczyć korki, uniemożliwiając mi włączenie TV. A sama ich nie naprawię, bo do tego trzeba sięgnąć dość wysoko, a ja jestem przykuta do wózka inwalidzkiego. Muszę więc czekać na powrót rodziców z pracy albo liczyć na niezapowiedzianą wizytę siostry, która raz na jakiś czas się nade mną lituje i wpada z książką albo czymś smacznym do jedzenia…
Wszystko zaczęło się, gdy miałam 12 lat. Wracałam ze szkoły do domu, biegnąc na oślep, bo byłam spóźniona na obiad. Nie zauważyłam czerwonego światła… Historia jakich wiele, obudziłam się w szpitalu, miałam dwie operacje. Wszystko było w porządku poza nogami, którymi nie mogłam ruszyć. Rehabilitacja była męką, nienawidziłam tego, bo wysiłek był niewspółmierny do rezultatów. Moja matka ciągle płakała, ojciec znikał na całe dnie, młodsza siostra nie umiała się odnaleźć w nowej rzeczywistości. A ja czułam, że nic już nie będzie jak dawniej…
Nie myliłam się. 14 ostatnich lat spędziłam na wózku. Jeszcze kilka lat temu miałam atrakcję w postaci wizyt nauczycieli, przychodzących do mnie ze szkoły na lekcje. Teraz, gdy mam 26 lat, nikt już się mną nie interesuje, a ja jestem kulą u nogi matki i ojca. Może, gdyby wypadek wydarzył się kilka lat później, ja miałabym już jakiś znajomych, przyjaciół, to oni pomogliby mi wyjść do ludzi, pomogliby mi nauczyć się żyć inaczej. Ale ja byłam dzieckiem, o którym inne dzieci szybko zapomniały.
Gdy tak siedzę sama w domu, oglądam TV, albo czytam artykuły w Internecie, coraz częściej myślę, ile mnie omija. Ja nigdy nie założę tych różowych szpilek, o których pisałyście w niedzielę, nigdy nie stanę przed dylematem, jaką suknię wybrać do ślubu, nigdy nie dam dziecku kieszonkowego na zdrowe śniadanie w szkole… Nigdy, bo moje życie nigdy nie będzie normalne. Zastanawiam się tylko, co się stanie, gdy moi rodzice odejdą, a siostra założy własną rodzinę. Czy wtedy będę skazana na litość pielęgniarki w domu pomocy?
Wiem, wiem, napiszecie, że jest wiele osób w takiej sytuacji jak moja, które uczą się, pracują i żyją prawie normalnie. Ale ja nie jestem taka jak one, nie mam w sobie odwagi, wstydzę się kalectwa. Te współczujące spojrzenia ciekawskich ludzi… Nienawidzę tego! Jak więc miałabym się pokazać na ulicy? Na ulicy pełnej ładnych, modne ubranych dziewczyn, których jedynym kłopotem jest źle dobrany kolor lakieru do paznokci. Pracy szukałam przez jakiś czas. Myślałam, że uda mi się znaleźć coś zdalnego, ale kto by chciał zatrudnić niepełnosprawną dziewczynę bez wykształcenia wyższego? Podpowiem Wam - NIKT.
Nie proszę Was o radę, proszę tylko abyście doceniały to, co macie. Zdrowie. Gdy nagle ciało zaczyna szwankować, wszystko się wali. Wtedy na nic się zdadzą pieniądze, na których brak pewnie ciągle narzekacie, nowe buty, o których marzycie czy chłopak, który mówi, że kocha. Kalek nikt nie kocha. I mnie też nie.
Mirka”
Na Wasze listy czekamy pod adresem redakcja(at)papilot.pl
Zobacz inne listy od naszych Czytelniczek: