Drogie Czytelniczki,
Internet to dla mnie jedyny sposób na oderwanie się od szarej, przybijającej rzeczywistości. Gdy w końcu znajdę chwilę tylko dla siebie, parzę kubek kawy, siadam przed monitorem i próbuję złapać dystans. To tylko moje pół godziny w ciągu dnia, kiedy mogę zrobić coś dla siebie, odetchnąć i zapomnieć.
Gdy przypomnę sobie siebie z czasów studiów, nie mogę uwierzyć, że mogłam być tamtą osobą. Ciągłe szaleństwa, znajomi, żadnych zobowiązań – tak wyglądało moje życie. Byłam młoda, beztroska, szczęśliwa, nie miałam żadnych problemów, to był najpiękniejszy czas, który już nigdy nie wróci.
Po studiach wszystko potoczyło się całkiem standardowo, bo wzięłam ślub, zahaczyłam się w dużej firmie i zaczęłam pracę. Wraz z mężem byliśmy pewni, że wszystko odbędzie się według scenariusza, jaki od lat przygotowywaliśmy w naszych głowach. Pracowaliśmy, w weekendy mieliśmy czas na imprezy, wakacje spędzaliśmy ze znajomymi w jakimś ciepłym kraju. Gdy udało nam się w końcu wziąć mieszkanie na kredyt, zaczęliśmy myśleć o dziecku.
To była zaplanowana, upragniona i wyczekana ciąża. Plan dopięty na ostatni guzik, żadnego przypadku. O dziecku dowiedziałam się w drugim miesiącu, nic wtedy nie zapowiadało dramatu jaki miał nas czekać. Zajęliśmy się urządzaniem pokoju dla maluszka, wybieraniem imion, zastanawianiem się kim będzie nasz ukochany mały człowiek.
Życie jednak potrafi zepsuć nasz plan, zweryfikować nasze marzenia. My z dnia na dzień dowiedzieliśmy się, że nie możemy planować przyszłości naszemu dziecku, bo nigdy nie będzie takie samo jak jego rówieśnicy. Rafał urodził się z głębokim upośledzeniem umysłowym i fizycznym, a opieka nad nim to katorga od pierwszych dni.
Na początku nie mogłam uwierzyć, że Bóg zgotował nam tak okrutny los. Obwiniałam siebie, że może to ze mną jest coś nie tak, że urodziłam takie dziecko. Zamknęłam się w domu i płakałam, a Rafałem opiekowała się moja mama.
Był taki mały, biedny, zupełnie bezbronny, bałam się, że boli go każdy mój dotyk. Dopiero później odkryłam, że bliskość ze mną daje mu bezpieczeństwo… Mąż rzucił się w wir pracy, ja musiałam zrezygnować ze wszystkiego, poświęcić się dla naszego dziecka.
Mam wrażenie, że od 5 lat siedzę zamknięta w więzieniu. Cztery ściany, pranie, sprzątanie, gotowanie i nasze dziecko, które wymaga 24-godzinnej opieki. Jesteśmy młodzi, ale nie potrafmy cieszyć się niczym, bo każdy uśmiech to wyrzut sumienia, że jesteśmy rodzicami nieporadnego chorego chłopca, który będzie naszym ciężarem do końca życia. Decyzji o kolejnym dziecku też się boimy, bo już zawsze zostanie w nas strach, że następna ciąża to ryzyko. Poza tym, nie wiem, czy chcę, aby nasza następna córka czy syn wychowywał się ze świadomością, że będzie musiał zająć się Rafałem w przyszłości, po naszej śmierci albo gdy będziemy już starzy i bez sił.
Dzisiaj nie staram się już nic planować, żyję z dnia na dzień i powoli tracę siły. Nigdzie już nie wychodzę, nie kupuję nowych ubrań, nie spotykam się z przyjaciółmi. Nie pracuję, a myślałam, że czeka mnie wielka kariera. Zazdroszczę koleżankom, które opowiadają o kolejnych sukcesach swoich dzieci, wybierają najlepsze przedszkola i zastanawiają się, czy posłać córkę na balet, czy na skrzypce. Ja z mojego dziecka nigdy nie będę się cieszyć, nigdy nie będę dumna. Nasze codzienne, małe osiągnięcia nie potrafią mnie zadowolić, bo tylko mi uświadamiają, jak wiele pracy jeszcze przed nami i jak wielkie bariery choroba przed nami stawia.
Nie mam już żadnych marzeń, boję się tylko o moją rodzinę. Mąż wycofuje się coraz bardziej, widzę, że nie ma już siły. Wraca do domu, widzi swoją spracowaną, smutną, zmęczoną żonę, która bezpowrotnie straciła radość i szaleństwo, które miała w sobie kiedyś.
Pewnie pomyślicie, co za bezduszna matka, głupia egoistka. Być może, ale nawet najgorszemu wrogowi nie życzę tego, co nas spotkało. Mimo że kocham swoje dziecko, to chyba nigdy nie wybaczę Bogu i losowi, że skazał mnie na tę niekończącą się, codzienną walkę z wrogiem, którego nigdy nie pokonamy.
K.
Zobacz także:
Rozejrzyj się dookoła. Są wśród ciebie osoby, które czują się bardzo samotne. Dlaczego? Bo w przeciwieństwie do całej reszty świata nie mają przyjaciół.
W Polsce odbył się pierwszy ślub dwóch kobiet!
Gazeta Wyborcza donosi, że w Żelazowej Woli odbył się pierwszy w naszym kraju, legalny ślub kobiet. Wzięły go Ania i Greta.