Moda na zdrowy styl życia i powrót do natury sprawiły, że pojawia się coraz więcej miłośników niekonwencjonalnych metod pielęgnacji i leczenia. Do jednej z nich należy urynoterapia. W naszej kulturze mocz bywa postrzegany jako obrzydliwy odpadek, którego pozbywamy się z organizmu. Śmierdzący i o brzydkiej barwie. Na myśl o tym, że może mieć inne przeznaczenie niż pobyt w głębokich otchłaniach rur kanalizacyjnych, niektórzy wręcz się wzdrygają. Nie brakuje jednak zwolenników urynoterapii, takich którzy stosują ją zewnętrznie i wewnętrznie…
Do jednych z nich należy Iga, która praktykuje moczne terapie już od czterech lat i zapewnia, że dzięki temu pozbyła się choroby oraz problemów ze skórą i włosami. Dajecie jej wiarę? Historia Igi naprawdę jest niesamowita, dlatego postanowiłyśmy opublikować list, który niedawno do nas napisała.
Fot. Thinkstock
Po kilku próbach udało mi się przezwyciężyć obrzydzenie. Przemogłam się dzięki temu, że zaczęłam pić mocz o innych porach dnia. Wtedy miał łagodniejszy smak i dało się go wypić. Poranny jest najgorszy, ale wkrótce i tę blokadę przełamałam.
W dużej mierze cel osiągnęłam za pomocą zdrowego odżywiania. Pochłaniałam dużo warzyw i owoców, dzięki którym uryna nie była taka ohydna. Niedługo potem dowiedziałam się, że dobrze jest zrobić sobie głodówkę połączoną z piciem uryny, bo wtedy można oczyścić organizm. Było ciężko, ale dałam radę. Przeszłam kilka podobnych, kilkudniowych głodówek. Teraz robię je regularnie co jakieś dwa miesiące.
Efekt jest rewelacyjny. Pozbyłam się ŁZS, co wydaje mi się po prostu niesamowite. Oczywiście zdrowe odżywianie stało się moim nawykiem, bo bez tego picie moczu nie ma sensu. To tak jak oczyszczać się i zatruwać jednocześnie. Muszę powiedzieć, że moje życie ewoluowało dzięki piciu uryny. Na tym jednak nie poprzestałam…
Fot. Thinkstock
Zaczęłam robić sobie płukanki z uryny na włosy. Mocz zastępuje mi także tonik do twarzy.
Niestety sytuacja skomplikowała się, bo moi współlokatorzy traktują mnie, jakbym była nienormalna. Twierdzą też, że przeszkadza im mój zapach. Cóż może i śmierdzę od czasu do czasu, ale mocz na twarz i włosy stosuję tylko w te dni, kiedy nie wychodzę z domu. Myślę, że mogliby się trochę poświęcić, ja też muszę znosić różne rzeczy z ich strony.
Niestety zapach uryny utrzymuje się chyba trochę dłużej niż myślałam. Kilka razy w autobusie zauważyłam, że ludzie pociągają nosem w moim towarzystwie, a następnie szybko odwracają twarz albo odchodzą. Czuję się z tym okropnie… Ostatnio spotkała mnie też jedna nieprzyjemna sytuacja. Siedząc w kinie na seansie, usłyszałam, jak dziewczyna zajmująca miejsce tuż obok mnie szepcze do ucha swojej kumpeli: `Ona śmierdzi sikami`. To było straszne.
Teraz mam dylemat. Nie chcę zrezygnować z urynoterapii, bo nigdy nie wyglądałam i nie czułam się lepiej. Z drugiej strony ten zapach… Nie chcę, żeby ludzie wytykali mnie palcami.
Poradźcie mi w komentarzach, co robić? Macie jakieś doświadczenia w tym zakresie?
Fot. Thinkstock
O urynoterapii po raz pierwszy usłyszałam cztery lata temu. Miałam łojotokowe zapalenie skóry, a każdy, kto zetknął się z tą dolegliwością, doskonale wie, jak wygląda zmagająca się z nią osoba.
Dopiero co skończyłam 18 lat, a moją skórę głowy oraz twarz pokrywał żółty nalot, w wielu miejscach była też zaczerwieniona. Do tego wypadały mi włosy i brwi. Dla młodej dziewczyny to naprawdę tragedia.
Byłam u kilku dermatologów, ale rozkładali bezradnie ręce, przepisywali tabletki, maści, itd. Od jednej bardzo `przyjemnej` pani doktor z Warszawy usłyszałam, że najbardziej przydałaby mi się terapia u psychologa, bo taka znerwicowana jestem… Po prostu można się załamać, widocznie niektórym trudno zrozumieć, że denerwowałam się tym, co mi powie i czy można wyleczyć ŁZS. Okazało się, że choroba ma charakter przewlekły i będzie nawracać. Może pozbędę się jej, kiedy zajdę w ciążę… No po prostu wspaniale, pomyślałam sobie, kiedy usłyszałam ostateczny werdykt.
Fot. Thinkstock
Po raz pierwszy sprawdziłam jak smakuje mocz pewnego ranka. Przeczytałam, że najbardziej cenny jest ten, który wypróżniamy po przebudzeniu. Zaopatrzyłam się więc w ulubiony, błękitny kubek i odważnie ruszyłam do łazienki. Znalazłam także informację, że powinniśmy pić środkową porcję, żeby nie pochłaniać różnych brudów, które znajdują się w ujściu narządów intymnych. Zrobiłam siusiu do kubeczka, wzięłam głęboki wdech i połknęłam trochę uryny.
Smakowało tak okropnie, że o mało co nie zwymiotowałam. Wylałam pozostałą zawartość do sedesu i postanowiłam, że nie chcę tego robić. Myśl o urynie towarzyszyła mi jednak przez kilka kolejnych dni i stwierdziłam, że najpierw spróbuję w inny sposób. Zaczęłam robić z płatków kosmetycznych nasączonych moczem okłady na noc. Nakładałam je na okolice brwi. Po kilku kolejnych dniach zauważyłam, że zaczerwienienie zmniejszyło się. Wiedziałam, że zastosowanie zewnętrzne nie pomoże mi i jeżeli chcę pozbyć się ŁZS, muszę zaingerować od wewnątrz.
Fot. Thinkstock
Wyglądałam naprawdę okropnie i byłam załamana, ale postanowiłam, że się nie poddam. Faktycznie wzięłam sprawy w swoje ręce. Zaczęłam wertować zawartość sieci i dowiedziałam się o urynoterapii.
Mocz? Pomyślałam sobie, że to trochę obrzydliwe, ale zaraz potem spojrzałam w lustro i powiedziałam do siebie:`Dobra, zrobię to`. Nie myślcie sobie jednak, że jestem jakąś naiwną, której można wcisnąć każdy kit. Dużo czytałam na temat urynoterapii, przejrzałam mnóstwo stron internetowych, a nawet kontaktowałam się z ludźmi będącymi już doświadczonymi w stosowaniu tej metody. Wszyscy oni przekonywali, że to działa i dzięki moczowi wyleczyli się z wielu poważnych chorób, oczyścili organizm, itd. Wtedy przypomniałam sobie, że przecież kremy do twarzy zawierają w swoim składzie mocznik.
Stwierdziłam, że coś naprawdę musi w tym być. W grę wchodziło jednak picie obrzydliwych płynów...