Piękne za wszelką cenę

Mają trzydzieści lat, a już boją się starości. Dobrze zarabiają i nie żałują pieniędzy na „spotkania ze skalpelem". Poznajcie Alicję i Natalię. Czy obsesja na punkcie urody to leczenie kompleksów?
Piękne za wszelką cenę
05.01.2009

Alicja i Natalia są dopiero po trzydziestce, a już nie potrafią żyć bez botoksu i wizyt u chirurga plastycznego. Każda ma na swoim koncie co najmniej kilka „ulepszeń" natury. Czy staną się kolejnymi Jocelyn Wildstein i Sarą - żywą lalką Barbie?

„Pierwszą zmarszczkę zauważyłam na czole, gdy miałam 19 lat" - wspomina Alicja, dziś 32-letnia pracownica prężnie rozwijającej się agencji PR. „Ale obsesję na punkcie wyglądu miałam już jako dziecko. Gdy liczyłam 12 lat, rodzice zafundowali mi operację uszu, o którą ich prosiłam od chwili, gdy zaczęłam dosięgać do lustra. Uwierzcie mi, wyglądałam strasznie, jak Plastuś!" - śmieje się Ala.

Opowiada nam, jak śmiały się z niej koleżanki, a koledzy wytykali palcami na korytarzach w podstawówce i przezywali „Uszatkiem".

„Dziś to może i zabawne, ale wtedy wracałam do domu i płakałam tak bardzo, że gdy byłam w piątej klasie, rodzicom zrobiło się mnie żal i umówili mnie na konsultację z chirurgiem. Niedługo później byłam „naprawiona"" - kontynuuje opowieść Ala.

Niestety, pierwszy zabieg, niezależnie od tego, czy został wykonany w dzieciństwie, czy wiele lat później, jest zaproszeniem do następnych. Patrząc na Alicję, gołym okiem widać, że albo Bóg był wobec niej naprawdę hojny, albo ma pięknych rodziców o fantastycznych genach, albo… No właśnie, co?

„Gdy w wieku 22 lat zarobiłam pierwsze większe pieniądze za występ w dwóch reklamach telewizyjnych, zainwestowałam je w siebie, tzn. w mój nos. Był nie tyle garbaty, co zbyt długi. Wszystkim zajął się mój dawny chirurg, efekt - bez zarzutu!".

Faktycznie, Alicja ma zgrabny, nie za długi, nie za krótki nosek.

„Potem koleżanka z pracy, trzy lata później, po urlopie wróciła odmieniona. Oczywiście botoks. Bardzo się na niego napaliłam. Tak na wszelki wypadek, na zapas. Miałam zmarszczkę na czole i dwie bruzdy wokół nosa. Nie zastanawiałam się długo. Zarabiałam nieźle, więc mogłam sobie na to pozwolić. Zamiast nowej sukienki i butów, wolałam gładką buzię" - relacjonuje.

Trzeba przyznać, że jej skóra jest wypielęgnowana i idealnie napięta. Oczywiście, to nie koniec. Zaledwie dwa lata temu, w prezencie od ówczesnego chłopaka, dostała nowe piersi.

„Nosiłam rozmiar B, a marzyłam o C. Cóż, facet odszedł, ale piękne piersi zostały! Bilans na plus!"

Poza operacjami i zabiegami, Ala regularnie bywa u kosmetyczki. Nie wychodzi z domu bez zrobionych paznokci (zdradza, że nie nosi tipsów, ale ma swoją naturalną płytkę pokrytą warstwą akrylu), niedawno u fryzjerki doczepiła sobie włosy.

Trochę boję się je zdjąć, bo już przyzwyczaiłam się do puszystej, gęstej czupryny na własnej głowie. Nikt w pracy nie wie, że są sztuczne, bo zrobiłam je podczas dwutygodniowej wycieczki do Francji. Znajomym powiedziałam, że to efekt kuracji w jednym ze SPA".

Poza tym jest na nieustającej diecie, a dzięki stosownym zabiegom pod jej skórą nie znajdziecie ani grama cellulitu. Czy wygląda jak sztuczna lalka Barbie? Nie. Raczej jak zadbana i pewna siebie kobieta. Bo Alicja, jak na razie, zna granicę. W przeciwieństwie do Natalii

Ta urodziła się 37 lat temu w małym miasteczku na północy Polski. „Zaraz po maturze dostałam się na studia do Warszawy i zaczęłam wieść w moim mniemaniu, tzw. światowe życie" - Natalia rozpoczyna ze śmiechem swoją historię. „Pięć lat farmacji to był ciężki okres pod względem naukowym, ale świetny pod kątem towarzyskim. Miałam wielu znajomych, a wśród nich bogate dzieci majętnych rodziców. Czasem czułam się przy nich jak szara myszka" - wspomina. „To chyba dlatego, gdy po studiach rozpoczęłam dobrze płatną pracę w firmie farmaceutycznej, chciałam wszystko sobie zrekompensować…"

Wtedy zaczęły się rytualne eskapady do centrów handlowych. Później wzbogaciła swoje zwyczaje o wizyty u kosmetyczki i fryzjera. Regularnie, co tydzień.

„Tak bardzo chciałam być piękna, zadbana, modna, jak moje koleżanki!" - mówi. „Po przeczytaniu w gazecie artykułu o makijażu permanentnym bardzo się zachęciłam. Efekt był super, więc pomyślałam, że od teraz będę dążyła do doskonałości".

Kilka lat temu z Zachodu przybyła do Polski moda na sztuczność - przedłużane włosy, paznokcie, sztuczne rzęsy. Wszystko to skutecznie nęciło Natalię, która ulegała każdej ulotce „gabinetów podnoszących samoocenę" i bez żalu wydawała pensję na urodę. Z czasem wydatki na zabiegi zaczęły przekraczać dochody. Wtedy rozpoczął się dla Natalii koszmar kredytów i pożyczek.

„Wpadłam w wir finansowy. W zasadzie, nie wiem, jak mogłam do tego dopuścić, bo wcześniej potrafiłam kontrolować wydatki, zawsze miałam jakiś zapas na koncie".

Niestety, odsetki rosły, a chęć poprawiania urody wcale nie malała. „Bo niestety jest tak, że gdy zasmakuje się bycia panem swego ciała, to jest takie genialne uczucie, że nie można przestać. Poza tym, są takie zabiegi, które trzeba powtarzać, żeby nie cofnąć efektu. W przeciwnym razie, straci się całe zainwestowane w siebie pieniądze" - uzasadnia.

Tym sposobem, Natalia pogrążała się jeszcze bardziej finansowo i do dziś nie potrafi wydostać się z dołka. Gdy zarobi dodatkowe pieniądze albo otrzyma pokaźną premię, zamiast spłacić dług, umawia się na seans SPA, idzie na zakupy, do fryzjera. Ostatnia premia znalazła się w ustach, w postaci sylikonu…

„Nikt z moich znajomych nie wie do końca o moich problemach, więc nie zmuszają mnie do terapii ani nic z tych rzeczy. Ale ja sama zdaję sobie sprawę, że sprawy wymknęły mi się spod kontroli. Myślę o rozmowie z psychologiem, może to by mi pomogło. Tylko, że to kosztuje, a mnie teraz nie stać na płacenie 150 złotych za godzinną rozmowę o tym, co sama dobrze wiem".

Obsesja urody to kosztowne "hobby". Niestety, z czasem, prawie zawsze przeistacza się w nałóg. Groźny nie tylko dla konta w banku, ale i dla zdrowia. Bo ciało ma ograniczoną możliwość modyfikacji. Jeśli przekroczymy tę cienką granicę, a jak wiadomo droga ta jest bezpowrotna, kolejne operacje tylko bardziej szkodzą, a odbicie w lustrze przestaje zachwycać jak dawniej.

Alicja i Natalia to przedstawicielki nowej, ulepszonej rasy kobiet, których najlepszym przyjacielem i wrogiem jednocześnie jest skalpel. Kiedy zrozumieją, że on, w przeciwieństwie do prawdziwych przyjaciół, „w biedzie" im nie pomoże?

Agata Stefanowicz

Polecane wideo

Komentarze (218)
Ocena: 5 / 5
Anonim (Ocena: 5) 30.05.2012 12:45
Sama przedłużam sobie włosy (clip in), często doklejam rzęsy, nosze krótkie i zadbane tipsy, zawsze mam staranny makijaż, mam zrobiony również makijaż permanentny brwi, regularnie odwiedzam fryzjera, kosmetyczkę i solarium, dbam o pedicure, depilacje, peelingi, maseczki, dietę, ćwiczenia...Inwestuje w siebie mnóstwo pieniędzy, ale dbanie o siebie sprawia mi przyjemność :) Jeśli zajdzie kiedyś taka potrzeba na pewno będę korzystać z dobrodziejstw medycyny estetycznej czy chirurgii plastycznej...
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 28.05.2011 18:38
sądzę, że te plastiki (solary itp).będą rozkładać się w ziemi adekwatnie do nazwy xD
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 28.05.2011 18:33
operacje plastyczne miały być po to, żeby przywracać ludziom np.twarz, a nie marnować czas i pieniądze!
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 10.12.2010 18:05
Szkoda mi tych dziewczyn... ale bynajmniej wie co robi ale pewnie za niedlugo sama straci kontrole nad tym....
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 05.03.2010 21:31
„Papilocie! Mam 22 lata, za rok wyznaczoną datę ślubu.
zobacz odpowiedzi (1)

Polecane dla Ciebie