Żadna z nich nie dorosła do decyzji, jaką musiała podjąć. Były stanowczo zbyt młode, by przyjąć na swoje barki wyzwanie, jakie stanowi macierzyństwo. Martyna, Zosia i Agnieszka - trzy nastolatki, które życie wystawiło na ciężką próbę. Jednak taka historia może mieć miejsce w każdej rodzinie. Czy one sobie poradziły? Czy dziś są szczęśliwe?
Martyna długo czekała na szkolną wycieczkę do Karpacza. Wiedziała, że ona i Bartek będą mieli tam wiele okazji do zbliżeń. Rodzice obojga nie ułatwiali im znajomości. „14 lat to stanowczo za mało na takie związki!" - powtarzała ciągle mama Martyny, nieświadoma faktu, że jej córka wkrótce po rozpoczęciu nauki w gimnazjum straciła dziewictwo. Bartek to kolega z podwórka, znają się od najmłodszych lat, teraz chodzą razem do klasy.
„Starsza o 3 lata kuzynka, która „to" miała już sobą, mówiła mi, że na początku boli i jest krew, ale potem jest już fajnie" - tłumaczy Martyna. „Bardzo chciałam spróbować. Z Bartkiem byliśmy parą od roku , a przecież znaliśmy się dużo dłużej. Wiedziałam, że on też by chciał, więc gdy tylko jego rodzice wyjechali na dwa dni do znajomych pod Warszawę, postanowiliśmy spędzić ze sobą noc. Mamie powiedziałam, że będę nocować u Ali - mojej najlepszej przyjaciółki. Ona o wszystkim wiedziała, obiecała nas kryć. Organizacyjnie wszystko się powiodło, technicznie trochę mniej. Nasz pierwszy raz był bardzo niezdarny, a potem nie mieliśmy już okazji, żeby zrobić to znowu. Dlatego tak mnie cieszyła perspektywa wyjazdu".
Dwa miesiące po powrocie z wycieczki, Martyna chodziła podenerwowana. Czekała na okres. W Internecie znalazła informację, że spóźniająca się miesiączka może mieć wiele przyczyn, więc wolała się łudzić, że to nie ciąża.
„Przecież się zabezpieczyliśmy, poza tym byłam wtedy dopiero co po okresie" - wylicza. Zwierzyła się ze swoich obaw Bartkowi. Postanowili zrobić test.
„Wstydziłam się poprosić o niego w aptece, jestem raczej nieśmiała. Bartek musiał go kupić. Zrobiłam go następnego dnia w szkole, podczas przerwy". Ku przerażeniu obojga - wynik pozytywny. „Nie mogliśmy w to uwierzyć, Bartek jeszcze tego samego dnia wieczorem kupił inny, miał go zabrać do szkoły następnego dnia, ale zobaczyła go jego matka" - relacjonuje Martyna. „Zapytała, co to jest, dla kogo? Bartek zaczął jej mówić, że to na biologię, ale tylko pogorszył sprawę. Jego matka od razu zadzwoniła do mojej. Siedziałam wtedy w swoim pokoju i nasłuchiwałam. Po tonie i głosie mamy wyczułam, co się święci. Sądziłam, że wystraszony Bartek wszystko wygadał".
Po chwili, przypuszczalna ciąża Martyny nie była już tajemnicą. „mama wparowała do mnie i bez ogródek zapytała, czy to prawda? Czy jestem aż taką dziwką, żeby w wieku 14 lat się puszczać? Popłakałam się i powiedziałam, że chyba jestem w ciąży, a ona obiecała, że dopóki lekarz tego nie potwierdzi, ojciec się nie dowie".
Ginekolog, następnego dnia, potwierdził słuszność ich obaw. Martyna była w drugim miesiącu ciąży. Po powrocie do domu, w całą sprawę został wtajemniczony ojciec. W przeciwieństwie do matki zachował zimną krew i poprosił rodziców Bartka o spotkanie. Ci jednak widzieli dla swojego jedynego synka zupełnie inną przyszłość niż przedwczesne ojcostwo. Zaoferowali 3 tysiące złotych, które Martyna miała „rozsądnie zagospodarować", jak to określili. Ani ona, ani jej rodzice nie pochwalali jednak aborcji.
„Mamie nie mieściło się w głowie, że mogłabym usunąć. Wolała znosić spojrzenia sąsiadów i wstyd, niż męczyć się z wyrzutami sumienia" - tłumaczy Martyna. „Bartek posłusznie przyjął stanowisko swoich rodziców, przestał się do mnie odzywać. Dziś wiem, że z jego strony to nie była żadna miłość tylko zwykła, dziecinna zabawa w chodzenie ze sobą".
Niestety, Martyna była zmuszona zmienić szkołę na prywatną. Comiesięczne czesne opłacali majętni rodzice Bartka. W dotychczasowym gimnazjum niedopuszczalna była ciąża. Dziś córeczka Martyny i Bartka ma 5 miesięcy. Wychowują ją praktycznie dziadkowie, bo rodzice muszą się przede wszystkim uczyć. Martyna każdą wolną chwilę stara się spędzać z małą Michaliną. Zabiera ją na spacery, nie wstydzi się wózka, tak jak nie wstydziła się brzuszka.
„To straszne i zabawne jednocześnie, że nastolatki w ciąży traktuje się jak chore na raka. Sąsiadki spotykane w sklepie spożywczym bały się patrzeć mi w oczy, udawały, że mnie nie widzą. Cieszę się, że moi rodzice zaakceptowali mnie jako matkę. Zawiodłam się na Bartku. Co z tego, że jego rodzice wspierają mnie finansowo, skoro nie czuję wsparcia psychicznego? Raczej nie biorę pod uwagę wspólnego z nim życia w przyszłości" - opowiada młoda mama.
Martyna chce się jak najszybciej usamodzielnić. Zamiast do liceum ogólnokształcącego pójdzie do technikum. Już postanowiła, że zostanie fryzjerką i przejdzie na własne utrzymanie.
„W głębi duszy czuję, że rodzice są ze mnie dumni, że daję sobie radę. Jednak bez nich na pewno bym się załamała, dlatego do końca życia będę im wdzięczna za pomoc i wsparcie. A Mamie już dawno wybaczyłam słowa, jakie skierowała pod moim adresem ponad rok temu" - dodaje.
Zosia, zdaniem wielu, była najładniejszą dziewczyną w szkole. Długie blond włosy, szczupła sylwetka, osiągnięcia sportowe i całkiem niezłe stopnie. Na dodatek, pochodziła z dobrej rodziny, której na nic nie brakowało. Koleżanki zazdrościły jej modnych ubrań, koledzy skutera, którym codziennie podjeżdżała pod szkołę. Gdy miała 16 lat, w centrum handlowym zaczepił ją booker ze znanej, warszawskiej agencji modelek. Proponował spotkanie, próbną sesję, być może zagraniczny kontrakt. Początek wielkiej kariery wydawał się wymarzony. Nie narzekała na brak adoratorów, jednak chłopcy w jej wieku zupełnie nie budzili jej zainteresowania. Wraz z przyjaciółkami wolała „łowić zdobycze" podczas sobotnich wieczorów spędzanych w klubach. Podczas jednej z tego typu nocnych eskapad poznała Norberta. Był od niej starszy o 11 lat, ale przedstawił się jako fotograf.
„Chciałam go bliżej poznać, wiedziałam, że znajomości w pracy modelki to podstawa. Gdy tylko dowiedział się, że trochę pozuję, od razu zaproponował sesję. Umówiliśmy się na połowę tygodnia, zapisał mi adres swojego studia" - opowiada Zosia.
Oczywiście, poszła, myśląc bardziej o przyszłości swojej kariery przed obiektywem, niż o samym Norbercie. On, po pierwszych minutach sesji, oczarował Zosię. „Przede wszystkim, był bardzo przystojny, do tego był fotografem, co mi imponowało, a na dodatek - był naprawdę sympatyczny i dowcipny. Dlatego, gdy zaproponował mi wyjście na drinka wieczorem, nie odmówiłam" - relacjonuje dziewczyna.
Norbert nie należał jednak do grzecznych chłopców i po randce nie odwiózł Zosi do domu. „Pojechaliśmy do niego, otworzyliśmy wino i zaczęliśmy bawić się w rozbieraną sesję. Wiem, zachowałam się jak taka typowa „łatwizna", ale naprawdę nie przypuszczałam, że coś się wydarzy. Do domu wróciłam bardzo późno w nocy, a potem do rana i tak nie spałam. Norbert nie był moim pierwszym, ale byłam bardzo podekscytowana. Rano mama pytała mnie, co się ze mną działo, gdzie byłam do tak późnej godziny. Okłamałam ją, że na spotkaniu z klasą z gimnazjum. Na szczęście, uwierzyła i nie zadawała więcej pytań. Jeszcze tego samego dnia znowu się z nim spotkałam i tak przez kilka kolejnych wieczorów".
„Mniej więcej trzy miesiące później miałam umówioną sesję. Gdy się przebierałam, poczułam silny ból w dole brzucha, zaczęła lecieć ze mnie krew. Nie wiedziałam, co się dzieje, jedna z kobiet pracujących przy sesji zadzwoniła na pogotowie. Lekarz w szpitalu zapytał mnie, czy wiem, że jestem w ciąży. Nie wiedziałam. Faktycznie, nie miałam ostatnio okresu, ale sądziłam, że to z przemęczenia. Pomyślałam, że to dobrze, że to się dzieje, nie mogę teraz mieć dziecka. Myślałam o mojej pracy i o rodzicach, przecież to by był dla nich wstrząs. Byłam naprawdę rozczarowana, gdy okazało się, że w szpitalu uratowali tę ciążę. Cały czas płakałam".
Rodzice Zosi nie byli wściekli. W końcu sami, 17 lat temu, stanęli przed podobnym dylematem. 18-letnia wówczas Kamila - mama Zosi - dowiedziała się, że będzie miała dziecko. Skoro jej się udało, to czemu nie miałoby się udać jej córce? Poznali Norberta, przypadł im do gustu i wykazał się dojrzałością, zadeklarował chęć pomocy, a nawet ucieszył się, że zostanie tatą. Tylko Zosia popadała w coraz większy smutek i przygnębienie, bo gdy brzuch był już widoczny, przyszła propozycja wyjazdu do Mediolanu. „Nikt w agencji nie wiedział o ciąży i nie mógł się dowiedzieć. Byłabym skończona!"
We czwórkę - ona, jej rodzice i przyszły ojciec, rozmyślali, co zrobić w tej sytuacji. W końcu, mama Zosi zdecydowała się przejąć rodzicielskie obowiązki i umożliwić córce rozwój kariery za granicą. Sama w młodości marzyła o modelingu, jednak ciąża okazała się przeszkodą. Nie chciała, by w przypadku jej córki było tak samo.
Wyjazd udało się przesunąć. Gdy tylko urodził się Ariel, Zosia zabrała się za siebie i błyskawicznie wróciła do formy. „Miałam motywację i świadomość, że wiele modelek ma dzieci, a nadal pracuje. Skoro one mogą, to i ja też dam sobie radę!"
Chłopcem opiekują się na zmianę rodzice Zosi i Norberta. Ona wciąż jest za granicą, ale twierdzi, że gdy tylko przejdzie na „emeryturę", zajmie się swoim synem. Myśli o ślubie z Norbertem, jednak on jest coraz mniej pewny swoich uczuć. Myślał, że jest inna, że nie jest aż tak ukierunkowana na karierę, że liczą się dla niej inne wartości. Dziś widzi tę różnicę i mimo że cieszy się z Ariela, to żałuje, że wszystko w ten sposób się potoczyło.
„Z Piotrkiem znamy się już… niech policzę… sześć lat podstawówki, trzy lata gimnazjum, dwa lata liceum, razem 11 lat. To chyba sporo? Od drugiej klasy gimnazjum wszyscy uważają nas za parę. I słusznie, bo Piotrek jest moim najlepszym przyjacielem i wymarzonym chłopakiem. Nasi rodzice, dzięki nam, zostali dobrymi znajomymi, nasi młodsi bracia są kuplami. A nasze dziecko? Nasze dziecko jest naszym oczkiem w głowie!" - opowiada Agnieszka, nasza trzecia bohaterka.
Mieli po 17 lat, gdy zrozumieli, że chcą być razem na zawsze. Już wtedy bez skrępowania omawiali szczegóły swojego przyszłego ślubu. Zamierzali wziąć go zaraz po maturze. Jednak w domu Agnieszki zaczęto przebąkiwać o wyprowadzce z Polski.
„Tata stracił pracę, mama zarabiała niewiele, a życie kosztuje. Rodzeństwo mojej mamy już od kilku lat jest w Londynie, pracują, dobrze im się wiedzie. Rodzice zaczęli poważnie rozważać opcję wyjazdu z kraju, a ja płakałam po nocach na myśl o rozstaniu z Piotrkiem".
Wtedy wpadł jej do głowy pewien pomysł. Z pozoru idealny i skuteczny. Przecież, jeśli zaszłaby w ciążę, nikt nie kazałby jej się wyprowadzać, mogłaby, a nawet musiałaby zostać w Polsce razem z ojcem dziecka. Nie przemyśleli swojego pomysłu za bardzo i wbrew religijnym przekonaniom, zdecydowali się na współżycie.
„To pewnie dziwne w moim wieku, ale dwa miesiące pod rząd, co kilka dni robiłam testy ciążowe z nadzieją, że wyjdą pozytywne. Ciągle się nie udawało. Już nawet myśleliśmy, że któreś z nas jest bezpłodne".
W końcu jednak się udało. Żeby uczcić ciążę, wybrali się na romantyczną kolację. Następnego dnia Agnieszka powiedziała o wszystkim rodzicom.
„Wpadli w furię! Powiedzieli, że teraz to już na pewno się wynoszą, że nie znieśliby tego gadania ludzi, że im tylko wstyd przynoszę. Rodzice Piotrka wcale nie zareagowali lepiej. Byli równie wściekli. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy na pewno dobrze zrobiliśmy".
Ale odwrotu nie było. Rodzice Agnieszki wkrótce wyjechali. Rodzice Piotra zlitowali się nad nieletnimi kochankami i przyjęli ich pod swój dach.
„Czułam się jak podrzutek. Jak dziecko porzucone przez rodziców. W ogóle się do mnie nie odzywali, nie dzwonili. mama dopiero po trzech miesiącach napisała mi SMS, czy wszystko u mnie OK. Nie było OK. Bardzo źle się czułam, źle znosiłam ciążę. Nie miałam na dodatek komfortu psychicznego. W szkole byłam wytykana palcem, mimo że nauczyciele okazali się pomocni. Końcówkę ciąży przeleżałam. Obecnie powtarzam klasę. Piotrek po lekcjach pracuje w myjni samochodowej. Jest nam ciężko, przyznaję. Czuję się samotna. Ale chyba się kochamy, więc wierzę, że wszystko będzie dobrze… Za miesiąc moja mama chce odwiedzić Polskę. Wiem, że jest ciekawa swojego wnuczka. Mam nadzieję, że się polubią".
Podzielcie się z Papilotkami swoim zdaniem na temat ciąży w młodym wieku. Czekamy na wasze komentarze.
Macie problem? Potrzebujecie porady? Piszcie na adres: redakcja(at)papilot.pl.
Niektóre imiona, na życzenie bohaterek reportażu, zostały zmienione.