Monika wreszcie się zbuntowała i postanowiła nam o tym napisać. Historia, jakich pewnie wiele, dlatego tym bardziej warto ją przeczytać.
„Droga Redakcjo,
Wstyd mi trochę o tym pisać, bo wiem, że sama jestem sobie winna, ale już dłużej nie mogę znosić takiego stanu rzeczy.
Z Miłoszem poznaliśmy się 4 lata temu podczas konferencji. Pracowaliśmy w firmach zajmujących się podobnymi sprawami, więc już na początku znajomości mieliśmy pod dostatkiem wspólnych tematów. Z czasem zeszliśmy z tematyki ściśle zawodowej na prywatną, a ulubionym miejscem naszych spotkań stały się nasze mieszkania. Sielanka trwała prawie dwa lata- do czasu gdy Miłosz w efekcie swojej (teraz już to wiem) głupoty, naraził firmę na olbrzymie straty, został wyrzucony z pracy i musiał wyrównać te straty poniesione przez firmę z własnej kieszeni. Był wtedy w strasznym stanie, było mi go żal, nie mogłam go zostawić. Sytuacja zmusiła go do sprzedania mieszkania- dzięki zdobytym w ten sposób pieniądzom mógł spłacić swój dług. Oczywiście jasne jest chyba, że wprowadził się wtedy do mnie. Nie było to dla mnie zbyt na rękę, bo wspólne mieszkanie do czegoś zobowiązuje, ale nie mogłam zostawić go wtedy na lodzie. Tak czy inaczej wprowadził się do mnie- tymczasowo- jak zapewniał- dopóki nie znajdzie pracy- nie chciał tracić oszczędności opłacając co miesiąc wynajem mieszkania. Ja to rozumiałam, ale nie spodziewałam się wtedy, że „tymczasowo" to według niego kilka lat.
Przez pierwsze dni Miłosz namiętnie szukał pracy. Codziennie wstawał o świcie, kupował gazetę, przeszukiwał Internet. Był nawet na dwóch rozmowach kwalifikacyjnych, ale niestety bezowocnych. Minął miesiąc. Liczyłam, że zaproponuje dołożenie się do kosztów prowadzenia domu- pomyliłam się. Ani razu nie zdarzyło mu się zrobić zakupów na nasze wspólne posiłki, nie wyszedł z inicjatywą opłacenia rachunków, a przecież miał oszczędności. Robił minkę zbłąkanego chłopca, ofiary losu i nadal żerował na mnie. Owszem, zarabiam całkiem dobrze, ale to chyba nie znaczy, że mam być Matką Teresą dla nieudaczników.
Po trzech miesiącach temat poszukiwania pracy jakby zniknął. Miłosz sypiał sobie do południa, a gdy ja o wpół do szóstej wracałam z pracy, nawet łóżko nie było pościelone. Nie mówić już o obiedzie. Sama musiałam go gotować, bo Miłosz był zajęty oglądaniem serialu! Nagle stał się wręcz fanem wszystkich tych tasiemców. Pytałam go, czy są jakieś nowe ogłoszenia, ale on jakby nie słyszał.
Wreszcie sama zabrałam się za szukanie mu pracy. Oczywiście wybrzydzał jakby był nie wiadomo kim i miał nie wiadomo jak bogate doświadczenie. Poszedł na kilka spotkań, ale z tego co słyszałam potem, robił wszystko by tylko do siebie zniechęcić potencjalnych pracodawców.
Jak widać było mu u mnie bardzo wygodnie. Miłe gniazdko, jedzonko podstawione pod nosek, zero obowiązków. Doszło do tego, że prosił mnie np. o pożyczkę. Kupił sobie komputer na kredyt zaciągnięty… u mnie. Podobnie telefon i modne ubranka na zimę.
Nie mogę już tego znieść, ale do tej pory nic mu nie mówiłam, więc jak tak nagle wyskoczę to przecież wyjdę na idiotkę. Chciałabym się go jakoś pozbyć, ale jak? Przecież on nawet nie ma gdzie pójść. Pomóżcie mi jakoś,
Monika".
Jesteśmy zbulwersowane. Miłosz nie tylko pozostaje bierny, ale na dodatek nie wykazuje żadnego zainteresowania znalezieniem pracy. Bardzo łatwo mu przychodzi korzystanie z pieniędzy Moniki. Nie ma w tym nic złego, w końcu są parą i planowali przysięgać sobie miłość „na dobre i na złe", ale, według nas, miarka się przebrała. W tej relacji nie widać miłości. Miłosza cechuje głównie bezczelność i interesowność. Moniko, spójrz na całą sytuację obiektywnie i podejmij właściwą decyzję! A tak naprawdę, to już na początku popełniłaś zasadniczy błąd, przemilczając denerwujące cię kwestie.
Mamy nadzieję, że Papilotki zgadzają się z naszą opinią. A może spotkałyście się z podobną historią wśród waszych znajomych?
Na wasze listy czekamy pod adresem: redakcja(at)papilot.pl