Witajcie...
Zaczęłam właśnie studia. Miało być fajnie, a chyba się w tym wszystkim nie odnajdę. Zawsze chciałam się wyrwać z domu, a teraz powoli tego żałuję. Nie wiem, czego chcę... Powrotu do mojej miejscowości na stałe sobie nie wyobrażam, a zostania w mieście też nie. Od kilku dni jestem w Krakowie i jest bardzo dziwnie. Byłam tu kilka razy wcześniej, ale zazwyczaj tylko na kilka godzin. Raz tu nocowałam. A teraz trzeba żyć w nowym mieście, co mnie zaczyna przerażać. Gdzie ja na takie salony...
Czuję się obco i już tęsknię za rodziną. Gdybym umiała się tu odnaleźć, to byłoby łatwiej, ale na razie wszystko pod górę. Kolejny raz chodziłam bez sensu, żeby znaleźć przystanek. Na początku wsiadłam w autobus w przeciwnym kierunku, potem już w ogóle nie wiedziałam, gdzie jestem. Ludzie idą pewnie przed siebie, a ja... Nie jestem przyzwyczajona do takiej szybkości. Prędzej tu zwariuję, niż się przyzwyczaję.
Nigdy nie miałam kompleksu związanego z moim pochodzeniem, ale w mieście zaczynam czuć się jak głupek. Jak wiejski głupek, który nie ogarnia sytuacji. Codziennie okazuje się, że tu nie pasuję. Minęło kilka dni, a niektórzy już się ze mnie śmieją.
To nie będzie takie proste, jak myślałam. Ja sobie wyobrażałam, że przyjadę i zostanę jedną z nich. Wystarczy tu być i się starać. Teraz wiem, że w niektórych sprawach nigdy ich nie dogonię. Jestem inaczej wychowana i mam mniej możliwości. Jestem dziewczyną ze wsi i tego tak nie wymażę.
Sama nie wstydzę się pochodzenia, ale zależy mi, żeby inni mnie akceptowali. Na razie będzie o to trudno. Sytuacja mnie normalnie przerasta i nawet nie mam z kim o tym porozmawiać. Rodzina musi sądzić, że wszystko jest wspaniale. Widzicie, że nie jet...
Marta
Nawet chłopacy są tu zupełnie inni. U nas mają do wyboru pracę w polu, albo siedzenie rodzicom na głowie. Wyglądają byle jak, bo facetowi nie wypada się przecież stroić. W mieście większość z nich wygląda na bardziej zadbanych ode mnie. Mają super ciuchy, buty za setki złotych, telefony, ułożone włosy, każdy pachnie. Pewnie się pogrążam, ale do tego nie jestem przyzwyczajona. Nawet nie wiem, jak ich traktować. Zawstydzam się, jak tylko jakiś się do mnie odezwie.
Na zajęciach też się czuję dziwnie. Mam wrażenie, że reszta roku wie wszystko, a tylko ja nic nie rozumiem. Niby zaczynamy studia w tym samym momencie, a niektórzy są tak obcykani, jakby już przynajmniej magisterkę skończyli. Ja siedzę, słucham i nie wiem co się dzieje, a oni wszystko ogarniają. Może ja jestem po prostu głupsza? Tylko jak ja się tu dostałam...
Nawet jak nie słyszę wyśmiewania, że jestem ze wsi, to właśnie tak się czuję. Jak jakaś gorsza i nie z tego świata. Gdybym przynajmniej miała więcej pieniędzy, to mogłabym nad sobą pracować, ale tak czarno to widzę. Nie wiem, czy będzie lepiej.
Jak dzwoniłam do domu, to o tym nie mówiłam. Niech myślą, że wszystko jest super i podbijam miasto. Nie chcę im robić przykrości, bo im zależy na moim wykształceniu. Płacą za wszystko, to co będę wydziwiała. Ale w głębi serca jestem pogubiona. To wszystko mnie przerasta. Kompleksy odzywają się non stop. Ciągle wychodzi na jaw, że jestem z jakiejś dziury zabitej dechami i nic nie wiem. To niby dopiero początek, ale jak pomyślę, co mnie czeka, to chce mi się wyć.
Całe życie mieszkałam w miejscowości, gdzie żyje kilkaset osób. Do dużego miasta, chociaż wcale takie duże nie jest, miałam 40 km. I chodzi o Bielsko-Białą, czyli żadną metropolię. A teraz nagle na głęboką wodę. Jakoś nikt się nie pali, żeby mi rzucić koło ratunkowe. Dla niektórych z roku jestem ciekawostką. Wyglądam inaczej, niż oni, czasami używam dziwnych słów (dla mnie normalnych, a oni słyszą je pierwszy raz w życiu), nie ogarniam rozkładu miasta, wszystkiemu się dziwię.
Raz spytałam, jak dojechać z uczelni do centrum handlowego. Zaczęli rzucać jakieś nazwy dzielnic i przystanków. Nic mi to nie mówiło, ale udawałam, że rozumiem. Potem przez długi czas siedziałam nad mapą w internecie, a i tak wreszcie nie trafiłam tam, gdzie chciałam. Brakuje mi takiej osoby, która by mnie tego wszystkiego nauczyła. Takich ludzi, jak ja, jest na roku tylko kilku. Reszta mieszka w Krakowie od zawsze.
Łażę po tych ulicach jak mucha w smole i zaczynam mieć coraz większe kompleksy.
Nawet nie chodzi mi już o to, że nie potrafię wszędzie trafić. To nie zbrodnia, że urodziłam się i przez całe życie mieszkałam gdzie indziej. Ogólnie czuję się jakoś dziwnie. Oni są inni ode mnie we wszystkim. Inaczej mówią, inaczej podchodzą do życia, mają więcej możliwości. Kiedy pojawił się w akademiku temat rodziców, to nie wiedziałam, co powiedzieć. Ich starsi to prawnicy, lekarze, dyrektorzy, właściciele firm, albo chociaż zwykli pracownicy biurowi, a co ja miałam powiedzieć? Że mają gospodarstwo z krowami, kurami i świniami?
Oni dostają wystarczająco dużo kasy, żeby sobie radzić. Ja tu chyba nie przeżyję miesiąca. Trzeba było zapłacić za akademik, kupić kartę MPK, kilka książek i niewiele mi zostało. Może się jakoś wyżywię, ale raczej im nie dorównam. Już się umawiali na sobotę w klubie. Po pierwsze, ja tam nawet nie trafię, a po drugie – co miałabym tam robić? Nie wiem, czy się nie płaci za wstęp, a jedno piwo kosztuje pewnie 10 zł.
Marzyłam o prawdziwym studenckim życiu, a już na początku mnie to przerasta. Nie jestem taka przebojowa, niczym nikomu nie mogę zaimponować, wyglądam przy nich jak ofiara losu...
Widzę, że dziewczyny bardzo tu o siebie dbają. To takie paniusie, które chodzą po sklepach, robią sobie „stylizacje”, nie wychodzą z domu bez makijażu. A ja... Mogłabym się w ogóle nie malować, bo mnie to denerwuje, ciuchy mam najzwyklejsze, na obcasach chodzić nie umiem. Nie mam ładnej torebki, tylko chodzę z plecakiem, a telefon mam z guzikami, a nie smartfon. Niektórzy mają nawet swoje samochody, a ja biegam między przystankami, żeby gdzieś trafić. To jest za duża różnica.
Próbowałam się przyczepić do dwóch dziewczyn. Są raczej miłe, ale na pewno czują się lepsze. We wtorek, kiedy jeszcze nie było zajęć, chodziłam z nimi pół dnia. Najpierw śniadanie w jakiejś knajpce przy Rynku, ale udawałam, że nie jestem głodna. Zwykła jajecznica z bułką za 15 zł, kawa 8. Za tyle to ja mogę sobie zorganizować ze 3 obiady. Potem rajd po Galerii Krakowskiej. Jest ogromna. Byłam tam już kiedyś, ale dopiero teraz przeszłam całą. Śmiały się, jak ciągnęłam je do nie tego wyjścia, co trzeba. Nie wiedziałam, gdzie jestem.
Przez cały czas próbowały mi opowiadać o wszystkim, ale sama już nie wiem. Czułam się jak ich uczennica. Jak jakaś głupia dziewczyna, która sobie nie radzi w cywilizacji.