Chciałabym opisać, co mi się wydarzyło, żeby ostrzec. Jeśli ktoś Wam kiedyś wmówi, że coś trzeba mieć, stać za tym w kolejce przez wiele godzin, a potem walczyć siłą – opamiętajcie się. Ja się niestety nabrałam i dzisiaj czuję do siebie obrzydzenie. Zachowałam się dokładnie tak samo, jak kobiety walczące w Lidlu o trochę tańsze torebki. Albo nawet gorzej, bo teraz nie chodziło o promocję.
Miałam w planie wydać kilkaset, a nawet ponad tysiąc złotych na 1-2 szmatki, które pewnie założyłabym raz w życiu. Ale w emocjach w ogóle się o tym nie myśli. Bo wszyscy najfajniejsi staną w tej kolejce, każdy chciałby mieć coś od Balmain, a nawet jak nie uda się nic kupić, to przynajmniej weźmiesz udział w „wydarzeniu”.
To ostatnie akurat mi się udało, ale źle to wspominam. Wstydzę się sama za siebie i dziękuję losowi, że nikt mi nie wybił zębów!
Sama bym tego nie wymyśliła. Koleżanka namówiła mnie na pobudkę o 4 rano, żeby czatować przed sieciówką do 9. Obie interesujemy się modą, ona próbuje być szafiarką, ja mam tylko Instagrama. Naczytałyśmy się, że to jakaś genialna kolekcja, a na dodatek za grosze, więc grzechem byłoby nie spróbować. Z tej okazji zrobiłyśmy sobie nawet wolne na uczelni, bo nie wiadomo było, ile nam tam zejdzie, a zresztą byłyśmy niewyspane, jak nigdy.
Ja polowałam na sukienkę za 599 zł, bluzkę za 299, a jakby się udało, to może też top za 499. Nawet z perspektywy czasu przyznam, że ładne rzeczy i dalej chciałabym je mieć. Tylko czy warto się tak poświęcać i wydawać na ubrania tyle pieniędzy, ile niektórzy zarabiają miesięcznie? Dopiero teraz się nad tym zastanawiam. Tyle dobrego, że nic nie udało mi się dorwać, ale co przeżyłam, to moje.
Byłyśmy na miejscu o 4:30, a tam już ogromna kolejka. Aż się kłębiło. To naprawdę przypominało sceny z PRL-u, o których rodzice mi opowiadali.
Z tą różnicą, że wtedy ludzie koczowali przed sklepami, żeby kupić cokolwiek do jedzenia, a teraz ogłupiony tłum walczy o ciuszki. Wiem jak to brzmi. Sama siebie przepraszam, że dałam się w coś takiego wmanewrować. To upokarzające doświadczenie, bo najpierw się śmiejesz z ataku staruszek na dyskont, w którym rzucili tanie karpie albo gumowe klapki, a potem robisz dokładnie to samo...
Niczym się to nie różni. Ani jedni, ani drudzy nie mają poczucia obciachu i twierdzą, że to świetna okazja. Ci sprzed sieciówki uważają się za lepszych, bo nie stoją za byle czym, ale kolekcją od projektanta. Plebs niech się zabija o jakieś śmieci, ale my jesteśmy inni, bo to nie karp, ale Balmain. Szkoda, że dopiero teraz to rozumiem.
Wracając do tej kolejki – to, co tam się działo, przekracza wszelkie wyobrażenia!
Wszyscy odstrzeleni, jakby szli na mszę, zblazowane miny, ironiczne komentarze, w dłoniach iPhone`y, nerwowe zerknięcia, czy może już otwierają. No i to ustalanie strategii – ja zasłaniam, ty wbijasz się do środka. Ty biegniesz w lewo, żeby zmylić innych, a ja w prawo, bo tam na pewno są te sukienki. To naprawdę przypominało wojnę. I chociaż zdawałam sobie sprawę, że raczej dostanę się do sklepu po fakcie, to i tak jak głupia stałam dalej.
Przez chwilę miałam poczucie wspólnoty. Że stoimy tam razem, kwiat polskiej młodzieży, ambitni, przebojowi. Byle kto nie interesuje się aż tak modą, żeby tak się poświęcać. To szybko minęło, kiedy otworzyły się drzwi. Wszyscy zachowywaliśmy się jak bydło i naprawdę było blisko tragedii. Ktoś mnie zablokował, z boku wciąż jakieś ruchy, prawie się przewróciłam.
Mogłam zostać stratowana i umrzeć przed drzwiami sieciówki. Albo przynajmniej się połamać.
Mogłabym się poczuć jak weteranka wojenna. Walczyłam w słusznej sprawie, ale przeciwnik okazał się silniejszy. No i tak było, bo do sklepu wlał się tłum, który nagle stanął. Nie dało się już wejść dalej. W oddali widziałam, jak opętani ludzie biegali we wszystkie strony i zabierali z wieszaków dosłownie wszystko. Byle od Balmain, bez względu na rozmiar. Ja dotarłam po kolejnych 40 minutach i zostały już tylko jakieś drakońsko drogie dodatki.
Kusiło mnie, bo miałam pieniądze, ale ostatecznie nie wzięłam. Najciekawsze było jednak to, co spotkało mnie po wszystkim. Przed sklepem ustawili się handlarze, którzy przed chwilą kupili różne ciuchy, a teraz sprzedają je dwukrotnie drożej. Dostrzegłam dziewczynę z sukienką, którą chciałam, zamiast 600 – ona chciała 1300 zł.
Akurat tyle miałam, ale na szczęście nie uległam.
Wróciłam z niczym, przemarznięta, poobijana i upokorzona. Przecież mogłam się domyślić, jak to będzie wyglądało. Ale nie – byłam tak zaślepiona, że w ogóle o niczym nie myślałam. Chciałam tylko dorwać kieckę. Teraz widzę, co się dzieje na blogach modowych i portalach aukcyjnych. Desperaci, którym udało się coś kupić, teraz robią na ten interes.
Ale wiecie co? Już im nie zazdroszczę. Przynajmniej zrozumiałam, jacy my jesteśmy puści i beznadziejni. Obiecuję, że już nigdy nie dam sobie wmówić żadnej super okazji i że coś muszę mieć. Całe szczęście, że przeżyłam spotkanie z tym tłumem, nie mam złamanej nogi, ani wybitych zębów. Jak mówiłam, naprawdę niewiele brakowało.
Jestem sama sobą rozczarowana, że dałam się tak nabrać.
Joanna