Cześć...
Znacie jakąś kobietę, która nie jest na diecie? Bo ja nie! Wszystkie się odchudzamy, bo to modne, bo tak wypada, bo tego od nas oczekują albo, jak w moim przypadku, żeby wszyscy się odczepili. Nie pamiętam, kiedy zaczęłam walczyć ze swoją nadwagą i kiepską figurą, ale tak na poważnie to trwa chyba już ze 2 lata. W tym czasie na pewno przybrałam na wadze i w pasie, bo w stare spodnie już się nie mieszczę.
Jakaś kiepska dieta, prawda? Taka sama, jak w przypadku przynajmniej co drugiej dziewczyny. A prawda jest taka, że nie mam w sobie wystarczającej siły, żeby temu podołać. Oficjalnie zajadam się sałatą i otrębami, a po kryjomu obżeram się batonami i piję colę. Jak ktoś dobrze poszuka, to znajdzie dowody mojej zbrodni, ale na razie nikt nie próbował.
Tak więc odchudzam się, a w efekcie tyję, ale niektórym (w tym mnie) to wystarczy. Bo tak naprawdę chyba nie o wagę chodzi, ale o cały ten rytuał. „Dziękuję za ciastko, nie mogę, jestem na diecie” - jak coś takiego mówię, to czuję się lepsza.
To się zaczęło, tak jak wspomniałam, około 2 lata temu. Czułam się gorsza od swoich koleżanek, które ciągle opowiadają o swoich dietach i siedzą takie ważne, bo odmawiają słodyczy i tłustych potraw. Wydawały mi się przez to lepsze i mądrzejsze. Za każdym razem miałam wyrzuty sumienia, bo one skubały kiełki, a ja pochłaniałam kiełbasę z grilla. Widziałam ich krzywe uśmieszki, a z czasem pojawiły się też dziwne teksty. Nie tylko z ich strony.
Wśród znajomych i rodziny uchodziłam za osobę pulchną. BMI miałam prawidłowe, ale wystarczyło nie być tak wychudzoną, jak niektóre dziewczyny, i od razu miało się nadwagę. Wreszcie zaczęłam czuć, że mnie po prostu nie wypada normalnie jeść, bo wtedy patrzą na mnie jeszcze gorzej. Zniosą moje dodatkowe centymetry, ale przynajmniej powinnam pokazać, że coś ze sobą robię.
Wtedy wpadłam na pomysł, że tak naprawdę się za siebie wezmę. Niewiele z tego wyszło, ale to trwa do dzisiaj...
Nie wiem, ile czasu udawało mi się ograniczać. Pewnie nie trwało to dłużej, niż 2 tygodnie. Jadłam rzeczywiście to, co przy innych. Sałatki, chude mięso, zero pieczywa i słodyczy, piłam tylko wodę. Nie czułam się najedzona, ale jakoś tak miło mi się robiło w sercu, że ludzie na to patrzą. Mama aż mnie klepała po plecach i mówiła „tak trzymać”, a na spotkaniach ze znajomymi żartowano, że za chwilę będę nie do poznania. No, ale długo się tak nie dało.
Wypierałam to ze swoich myśli, ale w rzeczywistości byłam ciągle nienajedzona. Zaczęło się od drobnych grzeszków. Wracałam do domu, w kiosku kupowałam batonika i czułam się lepiej. Potem byle wafelek już mi nie wystarczał i jadałam np. po dwa obiady albo kolacje. Jeden oficjalny, przy innych ludziach, a drugi już w domu. Ten drugi posiłek to już nie była sałata i woda...
Pojawiło się tłuste mięso, frytki, pizza, lody, cola. Ale wiecie co? Nie miałam wyrzutów sumienia, bo nikt tego nie widzi. Oficjalnie dalej byłam dziewczyną na diecie.
Najpierw schudłam jakieś 2-3 kilogramy i nawet mi się to podobało, ale gdybym miała żyć tak dalej, to chyba bym się powiesiła. Żadnej przyjemności w tym nie ma, kiedy musisz się ograniczać. Mnie zdrowe jedzenie zwyczajnie nie smakowało i nigdy nie zapełniało mi żołądka. Ale coś za coś. Fajnie było odgrywać rolę „tej na diecie”. Nikt już na mnie krzywo nie patrzył, a coraz częściej słyszałam też, że zazdroszczą mi wytrwałości.
Gdyby tylko widzieli, jak to wygląda naprawdę... Szybko odrobiłam straconą wagę, a do dzisiaj zyskałam jeszcze z 5 kg. Nie wyglądam na szczuplejszą, ale jakoś nikt mi z tego powodu nie robi wyrzutów sumienia. Liczy się to, że próbuję. Na pewno mam słabą przemianę materii, a szacunek należy mi się za to, że się mimo wszystko nie poddałam.
Oczywiście, że nie dałam za wygraną, bo to, czego muszę sobie odmówić przy rodzinie i znajomych, nadrabiam podwójnie. Przy nich świeże warzywa, a po kryjomu czysty cukier i tłuszcz.
Fajna ta moja dieta co? Ale wydaje mi się, że nie jestem sama. Większość dziewczyn i kobiet właśnie w ten sposób oszukuje siebie i świat. Żyjemy podwójnym życiem. Jedno jest oficjalne, na które miło się patrzy innym – sałaty, kiełki i czysta woda, a drugie ukryte – kubełki lodów, skrzydełka kurczaka i gazowane napoje. Większość z nas żyje w takim kłamstwie i niewiele można z tym zrobić.
Czasami chciałabym żyć po prostu, bez takiego udawania, ale świat ode mnie oczekuje takich wyrzeczeń. Jesteśmy wartościowe tylko wtedy, kiedy sobie czegoś odmawiamy. Nie wypada ulegać swoim słabościom. No to nie ulegam, chyba że nikt nie widzi.
Prawda, że tak to wygląda?
Natalia