Szanowna Redakcjo!
Jestem jeszcze młoda i może się wydawać, że niewiele wiem o życiu. A prawda jest taka, że od dawna mam jasne plany co do przyszłości. Dobrze wiem, o czym marzę i czego tak naprawdę chcę. Chociaż żyjemy w czasach, kiedy liczy się tylko kariera, kasa i wygodne życie, ja nawet o tym nie myślę. Dobrze wiem, że to nie da mi szczęścia i dlatego trochę żal mi koleżanek, które nie potrafią tego zrozumieć. One myślą tylko o sobie.
To jest bardzo widoczne u osób w moim wieku. Niektóre z nich zupełnie straciły kontrolę nad wszystkim. Teraz liczyła się dla nich tylko matura. Trzeba zdać jak najlepiej, bo studia to przecież obowiązek. Koniecznie na najlepszej uczelni, bo to ułatwi zrobienie kariery. Nie śpią po nocach, bo martwią się o przyszłość. Co będzie, jeśli nie zdadzą tak dobrze, jak sobie wymyśliły? Co się stanie, jeśli nigdzie się nie dostaną? No właśnie – nic nie będzie.
Nie mają żadnych innych priorytetów. Jeśli z tym im nie wyjdzie, to już zawsze będą się czuć nieszczęśliwe. Jeszcze nie skończyły 20 lat, a zachowują się jak wyrachowane 40-latki, dla których liczy się tylko wygoda i pieniądze. A o czym ja marzę? O mężu, dzieciach, ciepłym domu i o tym, by mieć wystarczająco dużo siły i zdrowia, by im służyć. To jest najlepsza rzecz, która może spotkać kobietę.
Nie wydaje mi się, żeby można było inaczej osiągnąć szczęście. Dobrym przykładem jest moja matka, która miała na siebie inny pomysł. Najpierw wymagające studia, które wyrwały ją z prawdziwego życia na 5 lat, potem początki kariery zawodowej, doktorat. Mąż, czyli mój ojciec, był gdzieś z boku. Jest, bo jest, ale żeby się nim specjalnie przejmować, to nie. Przydaje się tylko od czasu do czasu. No i to dodatkowe zabezpieczenie, bo w końcu on też zarabia, a za dwie pensje można więcej kupić. Życie mojej rodziny zawsze ograniczało się do tego, żeby się jak najbardziej nachapać.
Mieszkanie po dziadkach nie wystarczało, bo musiał być piękny dom. Wybudowali i do dzisiaj spłacają. Byle jaki samochód też nie bardzo, więc trzeba zapracować na inny. Potem na kolejny, bo jeden nie wystarczy. Wakacje w ciepłych krajach, ale oczywiście osobno, bo nigdy nie mogą wziąć urlopu w tym samym czasie. Ja i mój brat jesteśmy gdzieś z boku. Potrafią nas porządnie ubrać, wysłać do dobrej szkoły, zapewnić wszystko, co chcemy, ale porozmawiać i pobyć obok nas – już nie za bardzo.
Na miejscu mojej mamy byłoby mi wstyd, że tak to wygląda. Na co mi te wszystkie fajne i ładne rzeczy, skoro nie czuję, żebym miała rodzinę z prawdziwego zdarzenia? Oni zajmują się pracą i zarabianiem, a nie wychowywaniem. Teraz tego samego wymagają od nas. Nawet nie próbują zrozumieć, że ja chcę żyć inaczej.
Jeśli zrobię to, co zamierzam, to mnie to nigdy nie spotka. Moje szczęście nie będzie zależało od łaski szefów, wysokości wypłaty i kolejnych zawodowych wyzwań. Najważniejszym wyzwaniem będzie dla mnie rodzina. I mówi to 19-latka. Przedstawicielka pokolenia, które podobno woli mieć, niż być.
Maturę zdałam całkiem dobrze, bo do tego zmusili mnie rodzice. Od tego momentu nie będą mieli już żadnego wpływu na moje życie. Nie złożyłam papierów na studia. Mam już sympatię, która być może przerodzi się w miłość. Będę nad tym pracowała. Chcę jak najszybciej zacząć żyć swoim życiem. Z dala od tej dysfunkcyjnej rodziny. Chcę stworzyć własną i mam nadzieję, że lepszą. Czy będę szczęśliwa? Jestem pewna, że bardziej od mojej mamy.
Chyba byłam naiwna, bo zwierzyłam się z moich planów mamie. Myślałam, że zrozumie i pochwali. Córce nie zależy na dobrach materialnych, ale na szczęśliwej rodzinie. Okazało się, że jestem beznadziejnie naiwna i kiedyś tego gorzko pożałuję. Mam zdać maturę na 100 procent, albo przynajmniej na 95. Potem studia, najlepiej takie, jakie ona mi wybierze. Bo bez dyplomu nie będę znaczyła kompletnie nic. Będę kolejną niewykształconą kobietą, która w przyszłości będzie uzależniona od bardziej zaradnego mężczyzny.
I co w tym złego? Właśnie tego bym chciała. Męża, który zatroszczy się o nasz byt. Nie mam ambicji, żeby mu w tym dorównać. Czuję, że będę lepsza w czymś innym. To ja urodzę mu dzieci, wychowam je, nakarmię i zawsze będę obok nich. Nie mogę sobie wyobrazić niczego lepszego. Będę mamą na pełny etat. Kimś, kogo nigdy nie miałam w swoim domu. Moja świetnie radzi sobie w pracy, ale poza tym jest nikim. Gdyby ją pewnego dnia zwolnili, to jej cały świat by się zawalił.
Wiem, że to dziwne, bo dzisiaj mało kto marzy o zostaniu kurą domową. Dla mnie oznaczałoby to spełnienie. Nie zależy mi na tytułach naukowych, karierze zawodowej, pieniądzach. Jeśli trafię na odpowiedniego mężczyznę i razem stworzymy zgraną rodzinę, to lepiej być nie może. I mówię to z perspektywy dziewczyny, która nigdy nie miała takiego normalnego domu. Moja matka była dokładnie taka sama, jak dzisiaj moje koleżanki. Wolała się kształcić, pracować i zarabiać, zamiast podtrzymywać domowe ognisko.
Mam do niej z tego powodu żal. Tak naprawdę nigdy nie czułam, że jesteśmy wszyscy razem, a ona zawsze będzie czekać w domu z ciepłym obiadem i dobrym słowem. Byłam wychowywana zupełnie inaczej. Rodzice ciągle w pracy, klucz na szyi, o wszystko musiałam martwić się sama. Oni przynosili pieniądze i uważali, że nic więcej nie muszą. Bardzo nie chcę popełnić tego samego błędu. Chciałabym być mamą na pełny etat. Taką mamą, która zawsze czeka.
Ostatnią rzeczą, którą można o mnie powiedzieć, to to, że jestem feministką. Nie jestem, bo nie boję się głośno powiedzieć, że miejsce prawdziwej kobiety jest przy mężu i dzieciach, a nie na spotkaniach służbowych, delegacjach i innych takich. Dopiero przy rodzinie możemy czuć się naprawdę potrzebne.
Kariera, pieniądze i prestiż przychodzą i odchodzą, a rodzina zawsze zostanie. Będę najlepszą kurą domową, jaką można sobie wyobrazić. Z uśmiechem na twarzy będę robiła śniadanka, gotowała obiady, a nawet spełniała zachcianki męża. I nie będzie to oznaczało, że nic nie osiągnęłam. Osiągnę najważniejsze, czyli spełnienie i satysfakcję. Tak powinno wyglądać życie kobiety i nie przejmuję się tym, że ktoś może mnie nazwać służącą. W końcu od zawsze naszą rolą było służenie najbliższym. Inne podejście do życia uważam za chore.
Zastanówcie się też nad sobą. Czy warto się tak stresować nauką, dyplomami i pieniędzmi, skoro bez większego wysiłku i bez grosza przy duszy można osiągnąć szczęście?
Paulina
Do matury podeszłam, chociaż wcale nie miałam do tego przekonania. Po co mi taki świstek, skoro nie jest mi potrzebny do życia? Zupełnie bezsensowny stres. Rozumiem kolegów, którzy robili wszystko, by zdać jak najlepiej. W końcu oni kiedyś będą głowami rodzin i muszą dobrze zarabiać. Ale koleżanek już nie, bo one myślą wyłącznie o karierze. To jest uciekanie od przeznaczenia i odpowiedzialności. Im się wydaje, że jak coś w życiu „osiągną”, to cała reszta nie będzie się liczyć.
Mój plan jest inny – najpóźniej za 2-3 lata chcę wyjść za mąż i po roku urodzić pierwsze dziecko. Dla niektórych może to być szokujące, bo dzisiaj rodzina nie jest w modzie. Bo po co się tak ograniczać? Mąż to zawsze kłopot, bo wypadałoby z nim zostać do końca życia. Dzieci jeszcze większy, bo to kolejne osoby do wykarmienia. Stres, problemy i konieczność myślenia o innych, a nie o sobie. To się niektórym nie mieści w głowach. Dzisiaj młode dziewczyny myślą o wszystkim, tylko nie o tym.
Ich jedyną ambicją jest kariera. Jakiś facet na boku może być, ale byle nie wchodził im w drogę i za dużo nie wymagał. Jak będzie oczekiwał ciepłych obiadków, posprzątanego domu i wychowania dzieci, to go wyśmieją. A ja o tym wszystkim marzę, bo wiem, że dopiero wtedy poczuję się na swoim miejscu.