Na Wasze listy czekamy pod adresem [email protected]
Szanowna Redakcjo!
Nie wiem jak inne czytelniczki, ale ja zawsze uważałam, że dieta to jest prywatna sprawa każdego człowieka. Ktoś się odchudza, ktoś je normalnie, jeszcze inny nie toleruje mięsa, laktozy albo glutenu. W każdej sytuacji można normalnie żyć i nikomu nie powinno to przeszkadzać. W końcu nikt nikomu niczego do żołądka na siłę nie wkłada. Niedawno zmieniłam sposób, w jaki do tej pory się żywiłam i przekonałam się, że to wcale nie jest takie proste. To wcale nie jest tylko nasza sprawa.
Nagle się okazuje, że wszyscy mają coś do powiedzenia na temat tego, co jesz, albo czego nie jesz. To jakieś zupełne szaleństwo. Ludzie potrafią głupio komentować, zadawać niezbyt mądre pytania, a nawet się odsuwają, kiedy coś im nie pasuje. Ja jestem na diecie wegańskiej zaledwie od września, a już się o tym wszystkim przekonałam. Problem widzi rodzina, znajomi, a nawet obcy ludzie..
Trudno mi zrozumieć z czego to wynika, ale żeby mieć przekonania i ich bronić, trzeba się sporo nasłuchać i wycierpieć. W moim przypadku dieta to nie tylko rezygnacja z produktów zwierzęcych. One są wszędzie, więc muszę się sporo natrudzić, żeby coś z tego wyszło. Niektórym to bardzo nie pasuje...
Zacznę od tego, że przejście na weganizm było moim własnym wyborem. Nie było żadnych wskazań zdrowotnych, na nic nie jestem uczulona, ani nie mam w otoczeniu żadnego innego weganina. Mięsa już prawie nie jadłam, bo dobrze wiem, czym jest w dzisiejszych czasach faszerowane. Potem doszłam do wniosku, że skoro chcę być fair, to jajka i mleko też mogłabym odstawić. Nie chcę mieć nic wspólnego z męczeniem zwierząt, a tak przecież wyglądają hodowle krów mlecznych czy fermy drobiu.
Powiecie, że można zaopatrywać się w jedzenie z gospodarstw ekologicznych, gdzie zwierzaki sobie biegają po łące. Na krótką metę tak, ale produkty tego typu ukryte są wszędzie i nie masz wpływu, w jakich warunkach powstały. Zrozumiałam, że nie ma się co bawić w kotka i myszkę i trzeba podjąć radykalną decyzję. Z dnia na dzień odstawiłam takie rzeczy.
Myślałam, że to nie będzie takie trudne. Są owoce, warzywa, kasze, makarony bez jajek, soja i tym podobne rzeczy. Wystarczy mądrze robić zakupy, znaleźć fajne przepisy i będzie dobrze. Jestem już na swoim, więc o siebie zadbam. No i trochę się przeliczyłam!
Największy problem mam z mamą, którą regularnie odwiedzam. Nie mieszkamy razem, ale przynajmniej 2 razy w tygodniu się widzimy, w weekendy zawsze organizowała obiad dla nas wszystkich (brat też już się wyprowadził). Wytłumaczyłam jej dokładnie na czym weganizm polega i nawet powiedziałam, żeby się mną specjalnie nie przejmowała. Możemy na razie zrezygnować z tych obiadów, zanim się nie wdroży w temat. Odparła, że absolutnie nie i coś mi zawsze przygotuje. Po kilku dniach był telefon, że próbowała, ale nie dała rady się w tym wszystkim połapać.
Ok, rozumiem, to nie jest takie proste. No, ale do dzisiaj się nie nauczyła i mówi wprost, że nie będzie dla mnie specjalnie gotować. Obiadów już razem nie jadamy. Odwiedzam rodziców w weekend, ale już po jedzeniu, żebyśmy się wzajemnie nie denerwowali. Próbują mnie namówić, żebym zmądrzała, bo tak się długo nie da. Wyglądam podobno strasznie, schudłam, jestem blada i to mnie wykończy.
Od brata wiem, że mama go wypytywała, czy nie zauważył czegoś dziwnego. W końcu taka dieta to nie jest coś normalnego i może wpadłam w jakąś sektę. To oczywiście bzdura, tak samo jak niby mój gorszy stan zdrowia. Badałam się nawet ostatnio i wszystko jest super.
Wiedziałam już, jak dziwnie mogą niektórzy reagować, więc nie spodziewałam się cudów po innych. Ale okazuje się, że może być jeszcze gorzej... Mam chłopaka, z którym jestem od prawie roku. Dobrze znam jego rodziców, u nich też często bywamy. Raczej mnie lubią i wydawało mi się, że traktują mnie poważnie, ale chyba nie do końca. Dostaliśmy zaproszenie na imieniny jego taty. Mama została poinformowana, że przeszłam na weganizm. Miała sporo czasu, żeby zbadać temat i się nie wygłupić.
Nie oczekiwałam od niej niczego – nawet powiedziałam, żeby się mną nie przejmowała. Zawsze znajdę na stole coś, co mi będzie pasowało. Ale nie... Ona postanowiła się wykazać. Stwierdziła, że specjalnie coś dla mnie przygotuje. No dobrze, wystarczy znaleźć jakiś wegański przepis w Internecie i będzie dobrze. Niestety, nie było.
Kiedy przyszła pora na dania ciepłe, wszyscy dostali pieczeń, a mnie podała... rybę. W panierce z jajek. Zaczęłam się śmiać, próbowałam jej w żartach wytłumaczyć, że dziękuję, ale chyba się nie zrozumiałyśmy. Wtedy ona się zwyczajnie obraziła i wyszła z pokoju. Wszyscy wokół niej latali, bo podobno uraziłam ją jako gospodynię, a to się jej jeszcze nigdy nie zdarzyło.
Podpadłam rodzicom i przyszłym teściom (chociaż po tym zajściu oni pewnie zrobią wszystko, żeby do tego nie doszło). Ale to widocznie za mało... Podobne scenki rozgrywają się w czasie spotkań ze znajomymi. Nie potrafią zrozumieć, dlaczego tak sobie utrudniam życie, próbują przekonywać, że źle robię, bo mięsko jest pyszne. Nie wspominam o paniach ze sklepu osiedlowego, które mają mnie już dosyć. Chyba zadaję im za dużo pytań i za długo stoję przy półkach studiując skład produktów.
To niby moja prywatna sprawa, moja dieta, a wszystkim coś nie pasuje. Czuję się z tym kiepsko, bo nigdy nie miałam z ludźmi problemu. Potrafiłam się dogadać, lubili mnie, a teraz niektórzy trzymają się ode mnie z daleka. A chodzi tylko o jakieś głupie jedzenie! Chłopak jeszcze się jakoś trzyma, chociaż przestaliśmy gdziekolwiek wychodzić. Nie dlatego, że ja nie chcę, ale on szuka problemu tam, gdzie go nie ma. Np. wyjście do restauracji odpada, bo on wegańskiej kuchni nie lubi.
Przecież w normalnym lokalu mogę poprosić o coś specjalnie dla mnie i wszyscy będą zadowoleni. W pracy też jest jakoś dziwnie.
Koleżanka poszła zrobić kawę i zapytała czy chcę. Zrobiła mi z mlekiem, podziękowałam i się obraziła. Inna miała imieniny i przyniosła tort. Też odmówiłam, bo z jajek i mleka. Ja się nie czuję w takich sytuacjach pokrzywdzona, ale dla innych to straszny problem. Czują się odrzuceni, czy co? Nie wiem, nie rozumiem.
Już w ogóle przestałam być dla niektórych Patrycją, ale jestem tą dziwną. Weganką. Tą, co nic nie je. To oczywiście bzdury, ale widocznie niektórzy są tak ograniczeni, że nic nie są w stanie zrozumieć. Nie jestem przewrażliwiona na swoim punkcie, ale naprawdę sytuacja robi się coraz bardziej nieznośna. Zaczynam czuć się kiepsko w takich okolicznościach. A do produktów zwierzęcych już na pewno nie wrócę i nie wiem, jak to dalej będzie wyglądało.
Dalej uważacie, że weganizm i podobne diety to tylko głupia moda dla rozkapryszonych? Jak widzicie, to jest ciągła walka. Wcale nie o jedzenie, ale o zrozumienie innych. A już zwłaszcza w Polsce, gdzie ludzie ogólnie nie lubią nowości i nie chce im się zrozumieć drugiego człowieka.
Patrycja
Na Wasze listy czekamy pod adresem [email protected]