Nad ranem 10 lutego 2012 roku przyszło na świat moje pierwsze dziecko (i najpewniej ostatnie). Szymonek, śliczny i zdrowy chłopczyk. Kocham go ponad wszystko, ale nie zmienia to faktu, że poród był największym koszmarem mojego życia. Myślałam, że po tak ciężkiej ciąży nic już mnie nie zdziwi.
Przez dziewięć miesięcy męczyłam się z zaparciami i nudnościami, na nogach zrobiły mi się ogromne żylaki, prawie w ogóle nie mogłam spać i co chwilę leczyłam się na zapalenie pęcherza. No zwariować można! Czułam się tak źle, że musiałam zrezygnować z pracy, bo i tak byłam zupełnie bezproduktywna… Od piątego miesiąca ciąży moje życie ograniczało się w zasadzie do siedzenia w czterech ścianach. Dzisiaj zresztą wygląda podobnie, tyle że muszę zajmować się dzieckiem i nie mogę siedzieć. Miałam nacinane krocze i nawet bliski kontakt ze względnie miękkim podłożem sprawia mi cierpienie.
Żeby było jasne, nie piszę tu jako zdesperowana matka nastolatka, która zaliczyła wpadę i nie chciała tego dziecka. Jestem po ślubie i dokładnie to z mężem sobie zaplanowaliśmy. Rozważałam nawet cesarkę, ale jedna taka specjalistka wszystkowiedząca ze szkoły rodzenia powiedziała nam, że po cesarskim dziecko może mieć do końca życia zaburzenia czucia. Tiaaa! Teraz ja mam zaburzenia czucia. Tam na dole. To, co się stało z moja pochwą, wszystkim naokoło… Masakra. Straciłam całą swoją kobiecość, a niejednokrotnie słyszałam komplementy na temat… no hmh… wiecie o co mi chodzi. Teraz jestem tam po prostu brzydka, wstydzę się pokazać swojemu facetowi. Jestem zła na siebie, bo mogliśmy nawet wziąć kredyt, żebym mogła urodzić w ludzkich warunkach, pod fachową opieką. A tak, nie dość, że się wycierpiałam, to jeszcze moja wagina kwalifikuje się do operacji plastycznej!
Później było tylko gorzej. Cały poród trwał jakieś 8 godzin. Myślałam, że umrę! Cieszyłam się tylko, że mój mąż nie jest świadkiem tych katuszy. I nie zaglądał mi w rozwalone, zakrwawione krocze, bo chyba na zawsze straciłby zainteresowanie seksem. Zainteresowanych moją waginą jednak nie brakowało. Po sali kręciło się chyba pięć pielęgniarek i położnych plus jeden lekarz. Wszyscy mi tam zaglądali, głośno komentowali. Bardzo krępujące!
Nie powiem, cześć z tych pań byłą naprawdę serdeczna, ale jedna się taka trafiła… Stara raszpla, zgorzkniała, na pierwszy rzut oka widać, że potrzeba jej faceta. Gdy tylko głośniej krzyknęłam, ona się na mnie wydzierała, żebym była ciszej, bo przecież jest noc i wszystkich pobudzę. A ja naprawdę nie mogłam wytrzymać z bólu. Rozrywało mnie na wszystkie strony! Błagałam ich o cesarkę, ale oni przekonywali, że dam radę, urodzę naturalnie i jeszcze będę mieć satysfakcję. Jaką przepraszam satysfakcję? Że do dzisiaj nie mogę siedzieć i chyba przez najbliższy rok nie pozwolę się do siebie zbliżyć własnemu mężowi? Dzisiaj wiem, że tak naprawdę waga 4300 u noworodka jest wskazaniem do cesarki. Ale oni się uparli. Musiałam i już. Dobrze, że krocze nacięli mi w momencie skurczu, bo pewnie wyzionęłabym ducha. HORROR.
Nie będę się rozpisywała na temat sali, w której leżałam. Każdy, kto był choć raz w szpitalu, choćby w odwiedziny, wie, jak to wygląda. Byłam ja i jeszcze pięć innych kobiet, w tym jedna okropna brudaska z jakiejś patologii i uwaga – 15-letnia dziewczyna, do której przychodziły pielgrzymki z gimnazjum. Człowiek próbuje jakoś dojść do siebie, a tu wpadają tabuny nastolatek z odwiedzinami! To krępujące, szczególnie, gdy musisz siedzieć z odkrytymi piersiami na wierzchu, aby przewietrzyć popękane sutki. Wyobrażacie to sobie? Bolące, pogryzione brodawki, próbujesz jakoś sobie ulżyć, a nagle stajesz się największą atrakcją gimnazistów. Na Boga, to przecież porodówka!
Najgorsze jednak przeżyłam tuż przed samym porodem. Nagle pielęgniarki gdzieś cię zabierają. W zasadzie nie pytają o zgodę – golą, robią lewatywę i jak to ujęła jedna położna „po krzyku!”. Byłam wściekła, zupełnie jakby ktoś odarł mnie z resztek godności. Powiecie, że mogłam to sama zrobić w domu. Tylko jak się ogolić, gdy widok zasłania Ci ogromny brzuch? A chodzi o to, że wszystko można zrobić dyskretnie, aby przyszła mama czuła się komfortowo. Niestety, w polskich szpitalach takie „zabiegi” wykonuje się w mało intymnej atmosferze, np. do pokoju, gdzie mi to robiono kilka razy wchodziły różne osoby niebędące pracownikami oddziału. Wiecie, zagubieni tatusiowie, świeżo przyjęte na oddział ciężarne. Istny cyrk!
Gdy Szymonek był już na świecie i go wymyli, dali mi go i tak leżeliśmy razem kilka godzin. Ja zmęczona, wycieńczona, ostatkiem sił kontrolowałam, czy wszystko z nim ok., czy go nie zgniatam. No i zaczęłam karmić, co też nie jest łatwe, bo gdy całe ciało boli jakby ktoś strzelił ci w krocze z pistoletu, naprawdę trudno jest skupić się na karmieniu. I znowu czuć ból, bo nie potrafisz się zgrać z maluszkiem, który haczy dziąsełkami o sutki…
Nie wierzcie mamom, babciom i koleżankom, które mówią, że poród to mistyczne przeżycie, a widok maluszka wynagradza całe cierpienie. Nie dość, że w naszym kraju trudno rodzić po ludzku, to ból jest naprawdę nie do zniesienia. Najgorsze, że towarzyszy mi do dzisiaj. Gdybym mogła cofnąć czas, nie wahałabym się ani chwili – zrobiłabym cesarkę w prywatnej klinice, gdzie miałabym własny pokój i maluszka w łóżeczku obok. A tak dostałam nieźle w kość i jeszcze zmarnowano mi trzy pierwsze miesiące życia mojego synka. Bo nie mogę się cieszyć nim na 100 %, gdy czuję się do niczego, wszystko mnie jeszcze boli, z trudem nawet się poruszam!
Pozdrawiam wszystkie przyszłe mamy i życzę Wam, abyście trafiły do lepszych, bardziej przyjaznych placówek niż ja. Mimo wszystko, macierzyństwo to piękna rzecz. Ale nikt mi nie wmówi, że poród to wspaniałe doświadczenie. Mnie zmieniło na zawsze.
Edyta.
Na Wasze listy czekamy pod adresem redakcja(at)papilot.pl.
Zobacz także:
TRUDNA DECYZJA: Czy powiedzieć facetowi, że mam HIV, skoro i tak używamy gumek?
"Boję się, że kiedy wyjawię mu prawdę, on odejdzie."
LIST: „Mój facet mnie bije i poniża. Płaczę przez niego, ale i tak go bardzo kocham”
Asia tkwi w toksycznym związku i nie potrafi go przerwać.