Chciałabym ostrzec, pożalić się, sama nie wiem. Niby głupia sprawa, ale chyba trzeba się wreszcie odezwać. Myślę, że nie tylko ja tak mam. A wszystko zaczęło się kilka lat temu, kiedy mój brat z żoną doczekali się pierwszego dziecka. Śliczna dziewczynka, którą pokochałam od pierwszego wejrzenia. Oczywiście zostałam jej chrzestną. Rok później rodzi kuzynka – synek. I znowu prośba o to, abym to ja była jego matką chrzestną. Po drodze pojawiło się jeszcze jedno dziecko w rodzinie i właśnie poproszono mnie o to samo.
Odmówiłam. Podobno tak się nie robi, to największa obraza, rodzinie się nie odmawia i w ogóle, ale ja mam już dosyć tego matkowania. Jeszcze kiedyś naiwnie wierzyłam, że będę się z tego powodu cieszyła specjalnymi względami i to wpłynie na mój kontakt z maluchami, ale nic z tego. Bycie rodzicem chrzestnym, o czym się błyskawicznie przekonałam, to tylko i wyłącznie prezenty. Od ciebie wymagają tych największych i najdroższych.
Jeszcze jeden chrześniak i chyba bym zbankrutowała! Naprawdę nie ma się z czego śmiać...
fot. Thinkstock
Dziwne, że takie małe dzieci obchodzą imieniny, ale tak się już przyjęło. Wtedy kupuję im po jakiejś zabawce według mojego uznania. Bez fajerwerków, ale wiadomo, ile takie pierdółki kosztują.
Z urodzinami jest gorzej, bo maluchy mają konkretne oczekiwania. Kiedyś to ich rodzice mnie urabiali, żebym wiedziała, co kupić. Dzisiaj to dzieci niby przypadkiem, na chwilę przed urodzinami, wspominają, że czegoś by chciały.
Mikołajki też muszą być, ale zazwyczaj też sama wybieram. Fajnych zabawek za mniej, niż stówkę nie ma, więc grudzień zaczyna się kolejnymi wydatkami. Potem święta i... dostaję do wglądu list do Mikołaja! Zazwyczaj się okazuje, że rodzice kupili już coś tańszego, a dla mnie zostało to najdroższe do załatwienia.
fot. Thinkstock
Mam 28 lat, od kilku pracuję, ale wiadomo, że kokosów z tego nie ma. To cały czas początek drogi zawodowej. Ale nikogo to nie interesuje, kiedy pojawia się jakaś okazja. Wydaje im się, że jako chrzestna mam obowiązek rozpieszczania. Ja oczywiście nie chcę nikogo zawieść i się ośmieszać, więc robię to, czego oczekują. Dużo mnie to kosztuje, bo po świętach czy urodzinach długo chodzę z pustym portfelem.
Ostatnio próbowałam sobie policzyć i nawet kilka tysięcy złotych rocznie wydaję na upominki. Imieniny, urodziny, dzień dziecka, mikołajki, święta, bez okazji, z okazji odwiedzenia mnie. Zaraz pewnie ich rodzice wymyślą króliczka wielkanocnego, chociaż to obca dla nas tradycja. Ale przynajmniej kolejna okazja, żeby naciągnąć na coś głupią ciotkę.
To absurdalne, że się żalę i nie umiem się z tego wyplątać, ale tak to wygląda.
fot. Thinkstock
Ogólnie to wybuchł mały skandal, bo oni już się nastawili, wybrali mnie, a ja odmówiłam. No, ale nie wyobrażam sobie kolejnego dziecka na utrzymaniu. Dobrze, że w ogóle mnie zaprosili na te chrzciny. Coś tam dam w kopercie, ale bez przesady. Cały czas odrabiam straty po grudniu, kiedy na upominki poszło sporo kasy.
Czy ja przesadzam? Czy ja sobie to wszystko wymyśliłam i bez sensu się czepiam? Mam wrażenie, że niektórzy tak na mnie teraz patrzą. Chętnie bym im pokazała paragony za bycie matką chrzestną dwójki dzieci. Jak dobrze pójdzie, to ze dwie pensje w roku wydaję na nie.
Rodziców w ogóle nie interesuje już, czy chrzestny zaangażuje się w życie malucha i co mu przekaże. Liczą się jego możliwości finansowe. Chyba czas powiedzieć dość...
Oliwia
fot. Thinkstock
Jak ja ich odwiedzam w domach, to oczywiście wypada mi coś przynieść dla chrześniaka. Dziecko zostało do tego przyzwyczajone przez rodziców. Natychmiast jest „zobacz, czy ciocia ci czegoś nie przyniosła”. A spróbowałabym nie... Byłby płacz i żal. To samo, kiedy wpraszają się do mnie.
Ja nawet nie chcę myśleć, co będzie, jak te dzieci podrosną. Zaczną się prezenty typu tablety, smartfony, elektroniczne deskorolki, rowery i Bóg wie co jeszcze. Jak przyjdą komunie, to zbankrutuje. Duży wydatek rok po roku. Zdaję sobie sprawę, że sama zawiniłam, bo ulegałam tej presji, ale łatwo się mówi. Jak odmówić rodzinie? Rodzice ode mnie oczekują, dzieci robią maślane oczy i już po mnie.
Fajnie, że tak dobrze im się kojarzę, ale oni chyba nie zdają sobie sprawy, ile nerwów i pieniędzy mnie to kosztuje. Przez te wydatki mnie czasami brakuje kasy na bieżące życie. Ale prezenty muszą oczywiście być. Dlatego musiałam odmówić i trzeciego chrześniaka mieć nie będę.
fot. Thinkstock
Myślałam, że się spalę ze wstydu. Tłumaczyłam na spokojnie, że już mam dwójkę, niech uszczęśliwią kogoś innego i w ogóle. Nie chciałam w ogóle wspominać o pieniądzach (a na chrzciny wypadałoby dać jakieś 500-1000 zł), ale przyparli mnie do muru i musiałam. W ogóle nie zrozumieli, o co mi chodzi. Wyszłam na oszczędzającą na dzieciach. Nie zdają sobie sprawy, co to dla oznacza.
Wydaje mi się, że nie jestem z tym sama. W Polsce instytucja rodzica chrzestnego właśnie do tego się ogranicza. To osoba, która ma obowiązek finansować wszelkie zachcianki. Rodzice nie mogą, bo oczywiście mają wydatki, utrzymują dom i rodzinę. Ale chrzestna? Przecież własnych dzieci nie mam, to nie powinnam żałować na cudze.
To przypomina terror, bo najpierw nie możesz odmówić tego zaszczytu, a potem nie możesz się wykręcić z kupowania tych wszystkich drogich rzeczy.