Takich osób jak ja nie jest znowu aż tak wiele. Wiem, że jesteśmy mniejszością, ale niech może większość zacznie zdawać sobie sprawę z naszego istnienia. To nic nie kosztuje, wymaga tylko odrobinę wysiłku, żeby uszczęśliwić weganina. Na moją rodzinę liczyć nie mogę. Za chwilę tradycyjna do bólu wigilia, na której prawdopodobnie nic nie zjem. Bo oni mają taki kaprys. Nie mogliby się raz poświęcić? Przecież nie wymagam wiele!
Przestałam jeść mięso 2 lata temu, ale w minione wakacje stwierdziłam, że spróbuję pójść dalej. Najpierw rezygnacja z jajek. Bez problemu się udało, chociaż trzeba było jeszcze uważniej przeglądać składy produktów. Gorzej z mlekiem, bo to jest już dosłownie wszędzie. Ale udało się i dzisiaj moja dieta jest zupełnie wolna od produktów pochodzenia zwierzęcego.
Tylko co to kogo obchodzi? Nawet bliscy uważają, że to jakaś fanaberia i „od masełka nie umrę”...
fot. Thinkstock
Wszystkie diety polegają na tym, że z czegoś świadomie rezygnujemy. Nie dlatego, że musimy, ale chcemy. Jakoś nie widzę różnicy między weganizmem, a np. odstawieniem cukru, bo musimy koniecznie schudnąć. To jest nasz wybór. Tylko inni mogą liczyć na zrozumienie, a tacy „radykałowie” jak ja, to już nie. My mamy nie po kolei w głowie, jesteśmy sektą, robimy sobie krzywdę, utrudniamy życie innych...
Dobra, mniejsza o to. Od kilku miesięcy nie spożywam nic, co ma cokolwiek wspólnego ze zwierzętami. Żadnych jajek, mleka, miodu i oczywiście mięsa. Możecie się domyślić, co to oznacza. Większość tradycyjnych polskich dań odpada, bo zawsze ktoś tam wbija jajo albo dodaje masło zrobione z mleka. Zawsze można to zastąpić czymś wegańskim albo w ogóle zrezygnować, ale moja rodzina nie ma zamiaru.
Usłyszałam, że skoro wydziwiam, to teraz mam cierpieć. To już jest czysta złośliwość!
fot. Thinkstock
Już prawie wigilia, a ja nie jestem pewna, czy chociaż jedna rzecz na stole będzie się dla mnie nadawała. Może kompot z suszu, bo nawet chleb odpada. Jak nie zobaczę składu, to nie uwierzę, że nie ma w nim jajek. Opłatek to chyba tylko woda i mąka – dobre i to. Cała reszta odpada w ogóle albo jest mocno podejrzana.
Czysty barszczyk bym zjadła, bo lubię, ale w środku będą uszka. Oczywiście ciasto z jajkiem, bo inaczej moja mama nie zrobi. Dałam jej przepis wegański, ale postanowiła nie skorzystać.
Karp oczywiście odpada, bo wbrew dziwnym pomysłom niektórych, ryba to jednak nadal mięso. Karpie naprawdę nie rosną na drzewach i zanim zostają zamordowane, to są istotami żywymi.
Nawet kapusta z grzybami odpada, bo widziałam już w domu, jak powstaje. Można było wszystko podsmażyć na oliwie albo zwykłym oleju, ale nie – mama musiała dorzucić masło i już tego nie zjem.
fot. Thinkstock
Krokiety z kapustą i grzybami oczywiście też, bo w środku jest podobny farsz, w cieście jest jajko, a wszystko podsmażone na maśle. Kluski z makiem? Makaron musi być jajeczny, bo od innego moja rodzina by chyba umarła, do tego miód.
Pierogi wszelkiego rodzaju też nie za bardzo, bo wszędzie pchają te jajka. W kutii znowu mleko. W ciastach jajka, a poza tym dają jeszcze rybę po grecku albo śledzia. Jestem urządzona na amen i naprawdę nic tam nie zjem.
Ale wiecie co? Nawet nie jest najgorsze to, że oni zignorowali moje prośby i świadomie robią wszystko, żebym nie miała co jeść. Najgorsze to będzie już przy stole, jak zacznie się dyskusja, dlaczego „bawię się w takie głupoty” i „nie jem jak człowiek”.
fot. Thinkstock
Zacznie się podsuwanie pod nos kolejnych dań i zapewnianie mnie, że nic złego się nie stanie, jak to zjem. Tak było już wtedy, kiedy zaczęłam przygodę z wegetarianizmem. Rodzina wmawiała mi, że karp nie jest żadnym mięsem, bo dla nich mięso to tylko świnia i krowa. Szczerze mówiąc, to zupełnie odechciewa mi się tam iść. Nie bawią mnie takie dyskusje z ignorantami, którzy wpychają do żołądka wszystko, jak leci.
Polacy mają naprawdę małą wiedzę na temat różnych diet i sposobów żywienia. Dla nich zdrowy jest ten, kto opycha się tłuszczem zwierzęcym. Reszta jest chora nie tylko fizycznie, ale na pewno ma też coś z głową. Szkoda. Mają w domu wegankę, powinni czerpać fachową wiedzę i trochę się douczyć, ale to dla nich za trudne.
Uważam, że specjalnie robią wszystko, żebym zrezygnowała ze swojego postanowienia.
fot. Thinkstock
Bo jak inaczej nazwać to, że do wszystkich naleśników, makaronów i pierogów wpychają jajka? Wiedzą, że przez ten jeden szczegół nie zjem całego dania. A ten jeden szczegół nie ma żadnego wpływu na smak potrawy! Tak samo jak można podsmażyć kapustę na dobrym tłuszczu, a z uporem maniaka robią to na maśle. Jeśli to nie jest złośliwość, to ja już nie wiem o co im chodzi.
Dla mnie w tym roku świąt po prostu nie będzie. Usiądę przy wigilijnym stole, ale nic nie zjem. Popatrzę, jak inni się opychają, a po chwili pewnie odejdę i pójdę zjeść coś swojego. Najgorsze jest to, że taki podział to w dużej mierze ich wina.
Dyskryminacja nawet w święta...
Iga