Witajcie...
Mam ze sobą ogromny problem, na który nie mam prawie żadnego wpływu. Powiem szczerze, że wolałabym być chorobliwie otyła, niż mieć problemy ze skórą. Kilogramy zawsze można zrzucić, a walka z cerą czasami w ogóle nie przynosi efektów. Jakoś trzeba żyć, a z taką twarzą nie da się normalnie. Moim zdaniem pryszcze są główną przyczyną, że nic mi nie wychodzi. Na nic gadanie, że trzeba się otworzyć i nie przejmować... Nawet gdybym potrafiła się nie przejmować, to uwierzcie – inni zaraz mi przypomną, że jest ze mną jakiś problem. Przez ludzką podłość nic mi się nie udaje.
Tylko zanim sobie pomyślicie, że jestem pryszczatą nastolatką, która szuka dziury w całym, musicie wiedzieć, że ten problem dotyczy mnie od wielu lat. Dzisiaj mam ich 21. Nie robiłabym afery, gdyby chodziło o zwykły młodzieńczy trądzik. Moje zmiany skórne przypominają trąd. Ludzie się mnie brzydzą. Gdyby ich reakcje były inne, to nie miałabym takiej depresji, jak mam. Powiem szczerze – nie uważam, żebym była beznadziejna i dlatego nikt mnie nie lubi. Winne są wyłącznie problemy ze skórą. I to mnie najbardziej dobija...
Założyłabym sobie to głupie konto na Instagramie, ale teraz nie mam czego pokazywać.
WSZYSTKO wyglądałoby inaczej.
Nie wydaje mi się, żeby w tym była jakaś przesada. To nie jest tak, że próbuję się usprawiedliwiać trądzikiem i pewnie ze zdrową skórą nadal nic by mi nie wychodziło. Znam siebie i wiem, że dużo mogę. Reakcje innych ludzi mi to uniemożliwiają. Widzę jak na mnie patrzą i sama zaczynam myśleć o sobie bardzo źle. Kto nie ma takiego problemu, może tego nie zrozumieć. Mogę powiedzieć, że dla mnie moje odbicie w lustrze jest praktycznie wyrokiem śmierci...
Leczę się od wielu lat. Zmieniałam lekarstwa, lekarzy, korzystałam z różnych zabiegów. Jeśli są efekty, to marne i na krótko. Potem wszystko wraca do paskudnej normy. Zwykły trądzik trzyma zazwyczaj kilka lat i nie pozostawia śladów. Mój nie chce mnie puścić. Wyglądam jak poparzona, a pod czerwonymi plamami już widać głębokie blizny. Możecie sobie wyobrazić, co to oznacza dla młodej dziewczyny... Dostałam urodę, pewność siebie, radość i to wszystko gdzieś zniknęło. Jedyne co mogę, to zazdrościć zdrowym, że nikt ich nie ocenia. Gdyby nie te problemy skórne, wydaje mi się, że mogłabym wszystko.
Na pewno miałabym wielu przyjaciół, bo jestem kontaktową osobą.
Byłabym radośniejsza, bo nikt by mnie nie wytykał palcami, przez co się wycofałam.
Pewnie byłoby mi przykro, ale mogłabym jakoś zrozumieć, gdyby chodziło o coś innego. Są przecież ludzie, którzy od razu wydają się mało sympatyczni. Są dziewczyny nudne, niezbyt ładne, nieciekawe, puste. Ja taka na pewno nie jestem. Gdybym miała zdrową cerę, to naprawdę mogłabym chyba wszystko. Jestem towarzyska i aż mnie ciągnie do innych, brzydka raczej nie jestem (nie licząc pryszczy), można ze mną porozmawiać, mam swoje zainteresowania, nie chowam się gdzieś z boku. Tylko to nikogo nie obchodzi, bo najpierw widzą moją gębę i po sprawie.
Pamiętam, że w podstawówce byłam bardzo lubiana. Nie miałam żadnych poważnych problemów, ani kompleksów. Kolegowałam się z wieloma osobami, nauczyciele mnie lubili, rodzice w ogóle na mnie nie narzekali. W gimnazjum wyglądałam już znacznie gorzej, ale próbowałam robić dobrą minę do złej gry. Na początku to był zwykły trądzik, który pojawiał się i znikał. Potem był już non stop, ale dało się go zakryć pudrem. Pojawiły się pierwsze chamskie komentarze, z dnia na dzień stałam się dla nich niewidzialna. Tego już mi się nie udało naprawić.
Później było jeszcze gorzej, bo liceum kończyłam w strasznym stanie. Wiedziałam, że wyglądam tragicznie, ale pewnie mogłabym się jeszcze pozbierać. Tylko inni mi na to nie pozwolili... Straciłam znajomych, nie mówiąc o tym, że jako jedyna nigdy nie miałam chłopaka. Wszyscy się mnie brzydzili. Nawet nie używali mojego imienia, tylko zawsze było, że jestem „tą pryszczatą”. Już zupełnie straciłam nadzieję i sama siebie znienawidziłam. Nie dlatego, że widziałam swoje pryszcze. Życie zniszczyły mi osoby, które postrzegały mnie wyłącznie przez pryzmat tej cholernej cery.
Nie wiem jak to ująć... Jest mi źle, że wyglądam, jak wyglądam, ale wydaje mi się, że mogłabym się jakoś przyzwyczaić i nie przejmować. Tylko tak się nie da, bo jak już się odważę do kogoś zagadać, to ten ktoś zaraz się krzywi. Największym problemem nie jest moja czerwona i paskudna twarz, ale cudze reakcje. Najpierw problemy dermatologiczne zniszczyły mi życie, a potem inni ludzie mnie dobili. Jestem w takim stanie, że nie widzę nawet najmniejszej szansy na poprawę. Może jakimś cudem uda się to kiedyś wyleczyć, ale wtedy będę już tak skrzywiona psychicznie, że to nic nie da.
Żyję, ale co to za życie? W młodości zaczyna się wszystko. Ja tracę ten czas i marnuję wszystkie możliwości. Czasami starcza mi odwagi i próbuję coś zrobić, ale zaraz ktoś podcina mi skrzydła. Obudzę się za kilka lat, kiedy rówieśnicy będą już po ślubach, z dziećmi, ze stabilną pracą, własnymi mieszkaniami. Ja pewnie dalej będę mieszkała z rodzicami, a zamiast na randki, będę chodziła do dermatologa.
Chce mi się wyć, ale muszę się powstrzymać. Kiedy płaczę, moja paskudna twarz wygląda jeszcze gorzej. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zdaję sobie sprawę ze swoich warunków, ale ta jedna rzecz zniszczyła wszystko.
Czasami żartuję, że moja jedyna szansa to przeszczep twarzy. Straszne, ale wcale nie za bardzo przesadzone...
Wiki
Miałabym chłopaka albo przynajmniej jakiś związek na koncie.
Mogłabym realizować swoją pasję, czyli fotografię.
Lepiej radziłabym sobie na studiach, bo nawet wykładowcy są do mnie uprzedzeni.
Byłabym spokojniejsza i bardziej spontaniczna.
Nie musiałabym spędzać tyle czasu przed lustrem i dosłownie szpachlować twarzy.
Znalazłabym sobie jakąś dorywczą pracę, bo teraz wszystkie rozmowy kończą się na niczym.