Witajcie,
jestem chyba gatunkiem na wymarciu. Nie dość, że jestem młoda, to jeszcze przyznaję się do swojej głębokiej wiary. Zawsze mówię wprost, że jestem katoliczką, która stara się traktować swoją religię bardzo serio. Według niektórych jestem pewnie nawiedzona, ale nie rusza mnie to. Najważniejsze jest moje czyste sumienie, które ostatnio zostało narażone przynajmniej kilka razy. Najciężej jest w kwestii czystości aż do ślubu.
Niektórzy powiedzą, że skoro wierzę, to powinnam się tego trzymać i to nic takiego. Skoro inaczej nie umiem, to powinnam szybko wziąć ślub z chłopakiem, który mi się podoba i dopiero wtedy zacząć współżyć. Brzmi dobrze i tak widzi to mniej więcej Kościół, ale w dzisiejszych czasach to strasznie trudne!
Nie jestem gotowa na ślub, a moje ciało niestety nie chce już czekać. I co ja biedna mam zrobić?
Do tej pory dziewictwo nie było dla mnie żadnym wyzwaniem. Mam taki temperament, jaki mam i wcale mnie do tego nie ciągnęło. Nawet nie wyobrażałam sobie, że mogłabym zbłądzić, bo nie miałam z kim. Było kilka sympatii, które miały podobne przekonania, ale gorzej z porozumieniem dusz. Nie pasowaliśmy do siebie i w przyjaźni się rozstaliśmy. Teraz jest trochę inaczej...
Nie za dobrze się stało, ale wpadłam po same uszy. Zakochałam się pierwszy raz w życiu. I to tak naprawdę, mocno. Gdyby się dzisiaj oświadczył, to zgodziłabym się z największą przyjemnością. Chociaż wiem, że to w tym momencie byłoby nieodpowiedzialne. Nie mamy do tego warunków i nie moglibyśmy stworzyć normalnego małżeństwa, które ze sobą mieszka, planuje dzieci itd.
A jeśli jestem już przy dzieciach, to niestety seks nie daje mi spokoju. Coraz trudniej go pogodzić z wiarą.
Nie jestem katoliczką tylko z nazwy. Zgadzam się, a przynajmniej akceptuję, wszystkie zasady mojej wiary. Dobrze wiem, że seks jest dopuszczalny tylko w małżeństwie i zakazana jest sztuczna antykoncepcja. Kiedyś to nie było dla mnie żadne wyzwanie, bo obok nie miałam nikogo, z kim mogłabym zbłądzić. Teraz ktoś taki się pojawił. Nie powiem, że na mnie naciska, ale widzę, że chciałby pójść dalej.
Ja go powstrzymuję, bo bronię swoich przekonań i czystego sumienia. On to niby rozumie i się nie zapędza, ale to się niestety czuje. Gdybym ja nie odmawiała, to już dawno pozwoliłby sobie na więcej. Jest tylko człowiekiem, facetem i ma swoje potrzeby. Podziwiam go, że jeszcze ze mną wytrzymuje.
Nie wspomniałam o najważniejszym – on jest daleko od Kościoła. Czasami mówi nawet, że w ogóle nie wierzy. A już na pewno nie przejmuje się nakazami i zakazami.
Kiedyś tacy ludzie wydawali mi się nieszczęśliwi. Nie wyobrażałam sobie życia bez religii. On mi pokazał, że to jest możliwe. Na pewno nie powiem o nim, że z powodu niewiary jest złym człowiekiem. Wręcz przeciwnie! Jak go porównuję z niektórymi gorliwymi katolikami, to jest wzór wszelkich cnót. Zawsze przyjaźnie nastawiony, przejmuje się innymi, nikogo nie krzywdzi. Tylko co z tego... W tej sytuacji i tak do niczego nie powinno dojść.
Przyznam się, że mam chwile zwątpienia i zastanawiam się, czy nie odłożyć swoich przekonań na półkę. Spróbować żyć tak, jak on. Nawet zgodzić się na seks bez ślubu i tak dalej. Czy kogoś bym tym skrzywdziła? Na pewno nie jego, siebie chyba też nie. To nie jest jedyny mój dylemat w tej sytuacji.
Gdybym się zgodziła, to bałabym się ciąży w tym momencie, więc musielibyśmy się zabezpieczyć. Temu też zawsze byłam przeciwna. A żeby mieć go blisko, chciałabym z nim zamieszkać...
I znowu grzech, bo bez ślubu nie można. Bycie katoliczką w dzisiejszych czasach to duże wyzwanie. Kiedyś łatwiej było się zakochać, wziąć ślub, dopiero potem pójść do łóżka, stworzyć razem dom. Ja cały czas studiuję, on też, nie mamy stałej pracy, nie byłoby nas stać na wspólne życie, a tym bardziej na wychowywanie dziecka. Gdyby nam się coś takiego przytrafiło.
Nie mogę powiedzieć, że jestem teraz szczęśliwa. Mam cudownego człowieka obok siebie, ale te ograniczenia mnie powoli dobijają. Cały czas się biję z myślami i nie wiem co zrobić. Może zaryzykować i posłuchać emocji, a nie księży? Tylko nie wiem, czy to się nie skończy utratą szacunku do samej siebie.
Co dalej? Nie wiem zupełnie. Dlatego zanim wyśmiejecie kogoś głęboko wierzącego, zastanówcie się, jak mu jest trudno...
Dominika