Drogie Czytelniczki,
zawsze wydawało mi się, że takie sprawy załatwia się w czterech ścianach, ale nie mam wyjścia. Muszę komuś opowiedzieć o tym wszystkim, co mnie spotkało. Może mam inne podejście do życia, niż większość moich rówieśniczek, ale czy to powód, by nazywać mnie egoistyczną idiotką? Takie słowa usłyszałam od własnej matki. Wszystko przestało się liczyć. To, że nigdy nie sprawiałam rodzicom żadnych problemów, dobrze się uczyłam i nie wpadłam w złe towarzystwo już się nie liczy. Podobno zawiodłam ich w najgorszy możliwy sposób.
O co chodzi? O moją miłość, do której podobno nie mam prawa. Ich zdaniem 18-latka NIC nie wie o życiu, a jeśli tak myśli, to najwyraźniej jest głupia. Nie mogę mieć własnego zdania, nie mogę mówić o swoich potrzebach, nie mogę się przyznać, że chciałabym spędzić z ukochanym resztę życia. Bo to niedojrzałe i na pewno nie wiem, co mówię. Dzień oświadczyn był najpiękniejszym w moim życiu, a każdy kolejny to jakiś koszmar.
Moi rodzice nie zgadzają się na ślub. Oczywiście nie mówią nic odkrywczego – jestem za młoda i za głupia. Mam czas, chłopak jest za stary. No i chyba zwariowałam, bo przecież nie stać nas na założenie rodziny i życie na własny rachunek.
Dostaliśmy ogromne wsparcie. Było kilka słów na temat tego, czy nie powinnam jeszcze zaczekać, przynajmniej skończyć liceum. Ale wytłumaczyłam im spokojnie, że to w niczym nie przeszkadza. Miłość mnie uskrzydla i z tego powodu wcale nie rzucę szkoły.
Będziemy mężem i żoną, ale cała reszta się nie zmieni. Wiecie co usłyszałam? Że oni mnie nawet rozumieją, bo sami pobrali się na pierwszym roku studiów. Też musieli wysłuchiwać, że to za wcześnie, a jednak im się udało. Jedna wizyta załatwiła tak wiele spraw...
Nie jestem do tego przyzwyczajona, bo wcześniej godzili się na wszystko. Byłam oczkiem w ich głowach. Mogłam wszystko, a teraz nie mogę dosłownie nic. Tak jakbym przestała być w ogóle ich córką. „Póki nie zmądrzeję”, oni niczego nie będą mi ułatwiać. Do rzucania kłód pod nogi są pierwszymi chętnymi.
Wolałabym nie widzieć tego tak czarno, ale to się źle skończy. Ja na pewno za niego wyjdę, a z nimi po prostu zerwę kontakt. Skoro uważają mnie za małą idiotkę, która nic nie może, to po co się tak ze sobą męczyć?
Powiedzieli jasno, że dołożą się do wszystkiego, co związane z samym ślubem. Pomogą też później, bo spokojnie możemy zamieszkać w ich domu. Dostaniemy całe piętro. Będę mogła spokojnie studiować, Marek może wreszcie znajdzie motywację do znalezienia stałej pracy i wszystko się ułoży. Nie wiem czy tak wypada i jak to będzie wyglądało w praktyce, ale wreszcie uwierzyłam, że to naprawdę możliwe.
Rodzice nie będą już mówić, że to nieodpowiedzialne, bo ślub to nie wszystko. Mamy już konkretne plany i możliwości. Jeśli nie chcą – nie muszą się dokładać do naszego wspólnego życia. I tak sobie poradzimy.
Od tego momentu minęło kilka tygodni. Jestem narzeczoną Marka, czego moi rodzice nadal nie chcą zaakceptować. Opowiedziałam im, co spotkało nas w jego domu, ale też nie chcą o tym słuchać. „Naszej nieodpowiedzialności już się nie dziwią, ale naiwności jego rodziców - bardzo”. Zresztą, to już nie tylko gadanie, bo zaczęli działać. Moja mama rozmawiała z mamą Marka, ale chyba niewiele z tego wyszło. Ona nadal nas wspiera. Dlatego robią co innego – nie zgadzają się na nic, o co poproszę, przestałam dostawać pieniądze i coraz częściej zakazują mi się z nim spotykać.
Zostaliśmy zaproszeni na niedzielny obiad przez jego mamę. Widziałam ją wcześniej kilka razy, ale niewiele o niej wiedziałam. O tacie też. O ich domowych stosunkach też nie za wiele. Marek przed drzwiami powiedział tylko, że nie powinnam się zdziwić, jeśli dojdzie pomiędzy nimi do jakiejś kłótni, ale o sprawę ślubu mam się nie martwić. Miał rację... Ojciec z matką żyją ze sobą jak pies z kotem. Dziwne teksty i w ogóle. Miłości to tam nie wyczułam. Chłopaka też dziwnie traktują, bo ciągle mu wypominali, że jest taki stary, a jeszcze nic nie osiągnął. Nawet przy mnie.
Właśnie wtedy on padł przede mną na kolana i się oświadczył. W sumie to trzeci raz, ale najbardziej się wzruszyłam. Pewnie dlatego, że jego mama zaczęła płakać ze szczęścia i obściskiwać męża, którego chwilę wcześniej dosłownie gnoiła. „Wreszcie jakaś dobra wiadomość. Synku, jestem z Ciebie dumna, a Ty możesz już mówić do mnie mamo” - powiedziała. To zabrzmiało naprawdę szczerze i dało mi dużo siły.
U mnie kochający się rodzice, którzy nie chcą słyszeć o moim związku, a co dopiero ślubie. U niego napięta atmosfera, ale w tej sytuacji zachowali się wspaniale.
Wsparcia nie mam też u bliskiej kuzynki (jestem jedynaczką, więc zastępowała mi siostrę), która niedawno się wyprowadziła do chłopaka. Mówi, że w moim wieku nie myślała o takich sprawach i ja też powinnam. Podobno szybko mi przejdzie i skończę jako 20-letnia rozwódka. Tak samo źle patrzy na to moja najbliższa przyjaciółka. Twierdzi, że to nawet nie musi być miłość. Po prostu uzależniłam się od starszego faceta i zgłupiałam. Ona mi odradza. Wydaje mi się, że zazdrości, bo sama nikogo nie ma.
Mam wrażenie, że cały świat jest przeciwko naszemu związkowi. Tylko dlaczego? Kiedyś dziewczyny w moim wieku już dawno były żonami, rodziły dzieci i żyły ze swoimi mężami do końca. Teraz to podobno nienormalne. Ale ja się tak łatwo nie poddam. Zapłacę każdą cenę – nawet gorsze relacje z własną rodziną. Ich kiedyś zabraknie, a Marek pozostanie przy mnie na zawsze.
Justyna
Marka poznałam 3 lata temu, do czego nawet się nie przyznaję. Oficjalnie jesteśmy razem od roku. Ja miałam wtedy 15 lat, on 23... Wiadomo, co rodzice by sobie pomyśleli. Jakiś dorosły facet omotał młodą dziewczynęi na pewno zrobi jej krzywdę. Dzisiaj jestem pełnoletnia, ale reagują na niego prawie tak samo. Ok, 18 i 26 to jest jakaś tam różnica, ale nie przesadzajmy. Oboje jesteśmy dorośli i wciąż młodzi. I odpowiedzialni, chociaż nikt nie chce nam w to wierzyć.
To nie było tak, że niedojrzała dziewczynka wymyśliła sobie, że musi wziąć ślub i sama się o to prosiła. Nie. Mój chłopak sam wyszedł z tym pomysłem. Kocham go najbardziej na świecie i wiem, że będziemy szczęśliwi. Jak inaczej mogłam zareagować? Zgodziłam się i poprosiłam, żeby oświadczył się jeszcze raz, ale już w obecności moich rodziców. Myślałam, że to ich przekona. Bo jeśli nie, to nigdy nie dadzą nam szansy. Usłyszeliśmy, że jesteśmy jeszcze głupsi, niż nas podejrzewali. Mnie kazali iść do pokoju, a on musiał wyjść.
Trochę popłakałam, ale wtedy przysięgłam sobie, że dopnę swego. Takie samo spotkanie odbyło się u jego rodziców. Oni przynajmniej zareagowali jak normalni ludzie! Nie to, co moi.