Witajcie,
postanowiłam napisać, bo potrzebuję pomocy. Nikt za mnie tej sprawy nie załatwi, ale może chociaż podpowiecie mi, co robić? Ja już naprawdę nie wiem i czuję się z tym coraz gorzej. W jednej chwili straciłam dwie miłości swojego życia – chłopaka, z którym miałam wziąć ślub i wychowywać dzieci oraz psa. Z facetami różnie bywa i nam wreszcie nie wyszło, ale psiaka bardzo chciałabym mieć przy sobie. Tylko, że on też go bardzo kocha. Chociaż nie jest mi to na rękę, muszę to przyznać. Byliśmy ze sobą od czasów klasy maturalnej, a dzisiaj oboje mamy 26 lat. Długi związek, jak na młodych ludzi, bo 7 lat przetrwaliśmy praktycznie bez żadnych problemów. Nigdy nie było pomiędzy nami poważnej kłótni.
Sprzeczki, wiadomo, czasami do nich dochodziło, ale to były naprawdę głupoty, a nie awantury. Dlatego ze spokojem patrzyłam w przyszłość i było dla mnie oczywiste, że będzie z tego ślub. Wstępnie nawet już to planowaliśmy, bo w ostatnie Boże Narodzenie on mi się oświadczył. Od prawie 2 lat mieszkaliśmy razem i naprawdę musiałoby się stać coś strasznego, żeby nic z tego nie wyszło. Razem też adoptowaliśmy psa ze schroniska. Pamiętam nawet rozmowę na ten temat. Bawiliśmy się z psiakiem, którego przygarnęła nasza wspólna znajoma i wtedy on zapytał „czy myślisz o tym, o czym ja myślę?”. Tydzień później byliśmy już w schronisku.
Nie będę pisała o szczegółach i rasie, bo nie mają tu znaczenia. Prawda jest taka, że po kilku latach razem, zaręczynach i pierwszych ślubnych planach ta decyzja wydawała nam się normalna. To wyglądało bardzo odpowiedzialnie, bo skoro chcemy być razem do końca, to razem zajmujemy się psem. Nie było mowy, że on jest mój albo jego. Razem o tym zdecydowaliśmy i razem się nim opiekowaliśmy. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że nasz związek jednak nie przetrwał, a zwierzę zostało. Przywiązane do nas tak samo mocno i my do niego też. Tu też nie będę się rozpisywała, dlaczego się rozeszliśmy, ale to jest ostateczna decyzja.
Nie ma żadnych szans na to, że do siebie wrócimy. Ja się już z tym nawet pogodziłam, on chyba nawet zaczął sobie kogoś szukać. Z „podziałem” mieszkania większego problemu nie było, bo wynajmowaliśmy je. Ja wróciłam do rodziców, ale niedawno znalazłam coś swojego, a on został w tym „naszym”. Płaci wszystkie rachunki, więc niech ma. O to na pewno żalu nie mam. Nie możemy tylko dojść do porozumienia, co z naszym WPSPÓLNYM psem. Ja bardzo przeżyłam to rozstanie, na pewno bardziej, niż on, więc powinien sobie odpuścić. Ale nie – mówi, że mi go nie odda, bo nie ma żadnego powodu.
Popełniłam w tym wszystkim tylko jeden błąd, bo kiedy się rozeszliśmy i wyprowadziłam się do rodziców, pozwoliłam mu „przechować” psa. On sam użył tego słowa. W domu rodzinnym jest kot, więc nie chciałam robić problemów. Umówiliśmy się, że kiedy sama wynajmę mieszkanie, to zabieram psiaka do siebie. Tylko coś nie wyszło, bo przez kilka miesięcy tak się przyzwyczaił do samodzielnego zajmowania się zwierzakiem, że zmienił zdanie. Ja jestem już na swoim i dalej nie mogę go odzyskać. Chodziłam do niego, dzwoniłam, błagałam, nawet prosiłam jego rodziców, ale nic z tego nie wynika. On twierdzi, że ten pies jest tak samo mój, jak i jego.
I wiecie co w tym wszystkim jest najgorsze? Że on ma w tym dużo racji. Razem podjęliśmy decyzję o adopcji, razem go przygarnęliśmy, nawet na dokumentach ze schroniska są nasze oba nazwiska. Pomijając to, umowa między nami była inna i powinniśmy się jej trzymać. To nie jest nastolatek, żeby tak rzucał słowa na wiatr i zupełnie się nie przejmował wspólnymi ustaleniami. A te były proste – przez chwilę pies jest u niego, ja znajduję mieszkanie i zabieram go do siebie. Nie mogę mu tego darować, bo ja naprawdę kocham tego psiaka i teraz jest jedyną radością mojego życia. Szkoda tylko, że z dala ode mnie.
Jak adoptowaliśmy tego psa, to ja się naprawdę zmieniłam na lepsze. Stałam się bardziej odpowiedzialna, bo wiedziałam, że życie tej istoty ode mnie zależy. Nigdy nie marudziłam, kiedy trzeba było z nim wyjść na spacer. Szczerze mówiąc, to głównie ja go wyprowadzałam. Tak się złożyło, że codziennie wstawałam wcześniej do pracy i wcześniej wracałam do domu. Wieczorem chłopak był zmęczony po robocie, więc wtedy też. On tylko w weekendy z nim wychodził i to pod warunkiem, że miał na to ochotę. A teraz robi z siebie najlepszego właściciela. Karmę też ja głównie kupowałam, więc cały ciężar finansowy i czasowy ponosiłam sama...
A teraz co? Nagle się okazuje, że to on wszystko wymyślił, przygarnął, opiekował się. Mnie w ogóle w tym nie było. Tak mnie potraktował. Ja już nawet nie mam pretensji i żalu, że ten związek się rozleciał, bo widzę teraz najlepiej jakim jest człowiekiem, ale psa mu nie daruję. Nawet myślę o tym, żeby postraszyć go prawnikiem, a jak będzie trzeba, to pójść do sądu. Można się śmiać, że to bitwa prawie, jak o opiekę nad dzieckiem, ale tak to mniej więcej wygląda. Ja kocham tego psiaka, dzieci nie mam, więc traktuję go jak mój największy skarb. Skoro nie potrafimy się dogadać, to chyba ktoś powinien nam w tym pomóc.
Wiem, że w wakacje wyjechał na prawie 2 tygodnie i nie poprosił mnie o zajęcie się psem. Pewnie się bał, że wtedy już go nie odzyska. Dopiero po wszystkim się dowiedziałam, że przygarnął go na ten czas nasz wspólny kolega. Widać dobrze, o co w tym chodzi. Zrobi wszystko, żeby mnie odciąć od tego zwierzaka.
Chce mi się płakać, jak o tym myślę i czasami naprawdę mam mokre oczy. Ten cudowny psiak miał być ze mną do końca. Często sobie wyobrażałam, że leży obok kołyski, w której jest nasze wspólne dziecko. Z tego obrazka został tylko pies, bo dziecka i jego ojca już przy mnie nie ma. I ja mam tak po prostu zapomnieć?
Nie upieram się dlatego, że chcę się zemścić i robić problemy. To wynika tylko z mojego serca. Ten pies jest w nim do dzisiaj. Tylko, co dalej? Przecież się nie włamię i go nie ukradnę...
Brakuje mi tych wspólnych, długich spacerów, leżenia razem na kanapie, jego merdania ogonem i uśmiechu, który zawsze miał na pyszczku. Bez psa moje życie jest teraz naprawdę smutne i jakieś takie niepełne. Mój były na pewno by sobie bez niego poradził, ale ja nie potrafię. Nie chcę się ośmieszać, ale może powinnam założyć mu o to sprawę? Niech się sąd wypowie. A mam wrażenie, że to mnie przyzna rację.
Nawet sobie nie chcę wyobrażać, jak rodzice po rozwodzie walczą o dzieci. W naszym przypadku chodzi „tylko” o psa, a emocje i tak są ogromne.
Co ja mam zrobić?
Lucyna