Szanowna Redakcjo...
Podobno jestem młoda i mam całe życie przed sobą, ale szczerze mówiąc, mam już wszystkiego dosyć. Nic nie wygląda tak, jakbym chciała i boję się, że nigdy nie będę naprawdę szczęśliwa. Tu nie chodzi o moje wymyślone kompleksy, ale prawdę o mnie. Gdybym była ładna, bogata i pochodziła z zaradnej rodziny, to pewnie tak bym o sobie nie myślała. Mnie nie udało się praktycznie nic, każda kolejna moja wada pociąga za sobą kolejną i następne kłopoty. Codziennie zazdroszczę koleżankom, które lepiej sobie radzą. Są śliczne, mają wszystko, są pewne siebie. Takim ludziom się udaje.
Zastanawiam się nad tym, co mi w życiu wyszło. Jedyne, z czego mogę się cieszyć, to rodzice, którzy naprawdę mnie kochają. Nie zagwarantowali mi tego, co innym, ale przynajmniej są dla mnie dobrzy. Cała reszta to niekończąca się masakra. Chodzę do byle jakiej szkoły, ubieram się w byle co, nie jestem zbyt ładna, nie mam chłopaka i mnóstwa znajomych, brakuje mi perspektyw. Mogłabym tak wyliczać jeszcze długo. W ten sposób nie da się normalnie funkcjonować, więc śmieszą mnie rady, że powinnam pozytywnie patrzeć na świat. Ja naprawdę nie mam do tego powodów.
Mam tylko nadzieję, że takie użalanie się nad sobą chociaż na chwilę mi pomoże, bo zaczynam mieć ze sobą poważny problem. O czym bym nie pomyślała, wszystko wydaje mi się beznadziejne...
Zacznę od tego, że nie urodziłam się jako śliczna dziewczynka, ale bardziej jako śmieszny pulpet. Do dzisiaj nie potrafię patrzeć na zdjęcia z dzieciństwa, bo wyglądałam jeszcze gorzej. Tak naprawdę nie zmieniło się nic, poza tym, że urosłam i jeszcze bardziej utyłam. Nie będę się tłumaczyć tym, że wszystkiemu winna jest choroba, chociaż w połowie tak jest. Oczywiście sama sobie z tym nie radziłam, więc jak widziałam, że jest mnie coraz więcej, to z żalu jadłam dalej. Może ostatnio trochę schudłam, ale na pewno nie wyglądam jak modelka. Nawet nie jak typowa nastolatka.
Mam szarą cerę, słabe włosy, wbrew pozorom bardzo małe piersi. Kompletnie niczym się nie wyróżniam, a czasami mam wrażenie, że odstraszam. Nigdy nie usłyszałam, że jestem ładna albo urocza. Takie kłamstwo jeszcze nikomu nie przeszło przez gardło i nie przypominam sobie, żeby chociaż rodzice próbowali mi w ten sposób poprawić samopoczucie. Na uwagę chłopaków nie liczę, bo z czym do ludzi... Sama uważam za niemożliwe, żeby komuś się spodobać. Już sobie odpuściłam i nic nie próbuję z tym zrobić. Wiem, że powinnam walczyć, ale nie mam siły.
Nie dość, że jestem brzydka i gruba, to jeszcze z masą innych problemów, których raczej nie przeskoczę. Jak pech, to do końca...
Mój każdy kolejny problem przyczynia się do powstania następnego. Najgorsze jest to, że w środku mam tyle energii i chęci, żeby coś zmienić, ale po prostu nie mam do tego warunków. Niektórych rzeczy nie da się przeskoczyć i to mnie ciągnie na dół.
Mam nadzieję, że żadna z Was nie musi żyć z takim poczuciem. Ja po prostu nie lubię siebie i swojego życia, bo kompletnie nic mi nie wychodzi.
W., 18 lat
Urodziłam się w rodzinie, która przeniosła się do Polski ze Wschodu. Przez pierwsze lata, zanim się przyzwyczaili, mówili w bardzo charakterystyczny sposób i ten akcent nam wszystkim pozostał. Staram się mówić bardzo wyraźnie, bo praktycznie całe życie tu mieszkam, ale to jest silniejsze ode mnie. Wystarczy, że się odezwę i już pojawiają się pytania, skąd pochodzę. To wcale nie jest takie proste, bo tutaj nie za bardzo lubi się obcokrajowców. Chyba, że z Zachodu. Oczywiście to nie jest jedyny problem związany z moją rodziną. Przy moim pechu to byłoby zdecydowanie za mało.
Wiadomo, jak to mniej więcej wyglądało. Rodzice tutaj przybyli, mama już była w ciąży, więc tata robił wszystko, żeby nas jakoś utrzymać. Jest dobrym fachowcem i szybko znalazł pracę na budowie, ale potem pojawiła się moja siostra, po kilku latach brat i było nas już sporo. Odkąd pamiętam, zawsze mieliśmy problemy finansowe. I chociaż już wyrośliśmy i mama też zaczęła pracować, trudno powiedzieć, żeby nam niczego nie brakowało. Mieszkam z rodzeństwem w jednym pokoju, rodzice w drugim. Na wiele rzeczy nam brakuje.
Polska bardzo się zmieniła i dla takich ludzi po prostu nie ma miejsca, bo za bardzo się wyróżniam.
Pieniądze mają bardzo duże znaczenie w tym, jak sama na siebie patrzę. Nie marzę o milionach, ale chciałabym kiedyś spokojnie wyjść na zakupy i kupić sobie wszystko, co wpadnie mi w oko. No, ale sytuacja jest taka, że mieszkam, jak mieszkam i nigdy nie mogłam zaprosić do siebie swoich znajomych. Nie mogłam też kupić sobie najmodniejszych ciuchów, porządnego telefonu, pozwolić sobie na wakacje w fajnym miejscu. Moje koleżanki żyją zupełnie inaczej, bo wyglądają już jak nastolatki, które kiedyś oglądało się w amerykańskich filmach. Mają wszystko, co chcą, bo rodzice na nich nie oszczędzają.
To nie są tylko rzeczy. Jeśli możesz wyglądać tak fajnie, jak twoi rówieśnicy, to od razu lepiej się czujesz. Ja nie mam kompletnie pewności siebie. Gdybym była tylko brzydka, to mogłabym to jakoś przykryć fajnymi ubraniami i gadżetami, ale nawet na to nie mogę sobie pozwolić. Chodzę smutna, kompletnie niemodna, nigdzie nie bywam i to się na pewno z dnia na dzień nie zmieni.
To wszystko prowadzi do jeszcze większego problemu, bo chociaż powoli kończę liceum, to nigdy nie miałam chłopaka z prawdziwego zdarzenia. Wątpię, żeby chodziło tylko o moje kompleksy. Chłopcy po prostu nie widzą we mnie niczego ciekawego.
Dobijające jest to, że jeśli nagle nie stanę się piękniejsza i bogatsza, to chyba na długo tak pozostanie.
Gdybym miała chociaż przyjaciół, to jakoś lepiej bym to zniosła, ale ich też nie ma... Mam kilku znajomych, z którymi kiedyś mogłam spędzać czas, ale ostatnio to się wszystko rozlatuje. Oni bywają w klubach, gdzie wszystko kosztuje, albo nagle wymyślają sobie wycieczkę do innego miasta i jadą sobie tam w weekend. Mnie na takie imprezowanie po prostu nie stać, więc trochę mnie odsunęli. Mają też chłopaków i dziewczyny, więc wychodzą parami, a kto by chciał mieć obok taką samotną brzydulę...
Pochodzę z bardzo przeciętnej rodziny, wyglądam kiepsko, niczego nie mam, więc co chłopak miałby we mnie zobaczyć? Na co dzień staram się robić dobrą minę do złej gry i na siłę się uśmiecham, ale oni wyczuwają, że coś jest ze mną nie tak. Praktycznie każdej nocy śni mi się, że kogoś poznaję i jesteśmy ze sobą. Czasami rozmawiamy, innym razem milczymy, ale jesteśmy obok siebie i wyczuwam prawdziwą miłość. To mi się właśnie marzy, ale w tym śnie nie widzę, jak do tego doszło. Szkoda, bo przynajmniej wiedziałabym, co robić.
Koleżanki mogą sobie przebierać. I chociaż im bardzo zazdroszczę, to potrafię uczciwie powiedzieć, że mają fajnych chłopaków. Oni o nie dbają, są zawsze obok, zabierają w różne fajne miejsca, ciągle piszą i dzwonią. Brakuje mi poczucia, że jest ktoś, komu na mnie naprawdę zależy. Komu mogę się wyżalić i z kim mogłabym się pośmiać. Mam wrażenie i chyba to jest prawda, że jestem ostatnią dziewczyną w szkole, która nigdy nie była w związku. Ostatnią dziewicą, to jestem na bank.