Niektórych pewnie zdziwi, że tak to rozkminiam, ale trzeba podjąć wreszcie decyzję. Pomożecie mi w tym? Wstępnie już wszystko wiem, mam termin ślubu i prawie załatwione wesele, ale mogę się jeszcze wycofać i to przełożyć. Coraz bardziej zastanawiam się nad tym, czy tak nie zrobić. Ale po kolei...
Zaręczyliśmy się w grudniu. Na Mikołajki, zamiast rózgi, dostałam od niego pierścionek. Najlepszy prezent, jaki mogłam sobie wymarzyć. Chociaż termin raczej niefortunny, bo ciężko wtedy zaplanować ślub w kolejnym roku, a czekać 2 lata mi się nie widzi. Wierzyłam naiwnie, że jakoś się uda. Zwlekaliśmy z konkretami jeszcze do połowy stycznia i było już na wszystko za późno.
Miała być uroczystość w najbliższe wakacje, a po prostu nie da się tego zgrać! Wszystkie najfajniejsze miejsca już dawno zarezerwowane, siostra narzeczonego ma już wykupione jakieś wczasy za grube pieniądze, inni pewnie też już mają jakieś plany. Trzeba było pomyśleć, co z tym zrobić.
Gdyby to był termin lipcowy albo sierpniowy, to chyba byłabym spokojniejsza. Czasu jeszcze mniej, ale byłaby szansa, że goście dopiszą. Nie tylko przyjadą, ale też nie pożałują, jeśli chodzi o koperty. Źle to brzmi, wiem, ale trudno w tych czasach nie myśleć o pieniądzach. Nie śpimy na nich i trzeba się liczyć z każdym groszem.
Jeszcze nie jest za późno, żeby to przełożyć na kolejne wakacje. Coraz bardziej się do tego skłaniam, ale... nie mam odwagi. Już się nastawiłam, że w tym roku będę już żoną. Może ktoś mi się pomoże zdecydować? Co Wy o tym myślicie?
Błagam, tylko potraktujcie mój problem poważnie.
Iza
Pierwsza sprawa to coraz mniej czasu. Oprócz wyboru miejsca i zapłacenia drobnej zaliczki, to tak naprawdę niewiele więcej wiadomo. Został wybór menu, zespołu, organizacja noclegów dla przyjezdnych, zaproszenie wszystkich, a potem pewnie czekanie na ich odmowę... Naprawdę się boję, że zostaniemy na lodzie. Wrzesień to taki dziwny moment w roku, że niektórym może nie być na rękę.
Jak ktoś ma dzieci, to na początku roku szkolnego nagle nie rzuci wszystkiego i nie przyjedzie. Nawet nie mówię o tym, że większość ludzi jest zupełnie spłukana. Albo wydali na dzieci, albo na wakacje. Skąd wziąć wtedy kasę, żeby się jakoś ubrać, a co dopiero włożyć coś do koperty? Ja bym się na ich miejscu wściekła.
Ale z drugiej strony, odkładać to o 1,5 roku, to też mi się jakoś nie widzi.
Tak – boję się, że mało kto przyjdzie na ten ślub, a na dodatek zostaniemy z wielkimi długami. Sami mamy maksymalnie kilka tysięcy do wydania, rodzice też tylko trochę pomogą. Resztę trzeba będzie zapłacić po wszystkim i chciałabym mieć pewność, że będziemy mieli z czego. To zróbcie skromniejsze wesele? Myślałam o tym, ale jednak chciałabym mieć fajne wspomnienia. Zawsze marzyłam o tłumie gości i zabawie do rana...
Do wrześniowego terminu zostało 5 miesięcy. Niby sporo, ale w sumie to jednak bardzo mało. Coś tam już ustalone i załatwione, ale jeszcze więcej przed nami. Na dodatek w rodzinie mi ktoś zachorował i też nie wiem jak to będzie. Jak nie stanie na nogi do tego czasu, to będzie mi strasznie przykro.
Na razie wszystko idzie nie po naszej myśli i aż boję się tak mówić, ale może to jakiś znak?
Powiem szczerze – boję się sytuacji, że my wyprawimy wielkie weselicho za wielkie pieniądze, a zostaniemy na lodzie. Po wakacjach ludzie już nie tak łatwo mogą wziąć sobie wolne, a jeśli mają przyjechać z daleka, to czasami trzeba. Mamy rodzinę w całej Polsce + kilka osób poza krajem. O nich też trzeba pomyśleć. Trzeba też patrzeć na to, czy okażą się wtedy hojni, bo mówiąc wprost – sami tego nie udźwigniemy.
Nie jesteśmy bogaczami, dla których wydanie 15-20 tysięcy na przyjęcie to nic takiego. Wiem, że w ogóle nie wypada o tym mówić, ale przydałoby się, żeby część się „zwróciła”. Po wakacjach niektórzy mogą nie tyle poskąpić, co po prostu nie mieć możliwości dać tyle, ile daliby w innym terminie. My możemy tego pożałować.
Pewnie ktoś się oburzy, że ja tak wprost, ale jak mam inaczej wytłumaczyć swoje obawy?
Szczerze mówiąc, napaliłam się już na sierpień, bo to przynajmniej jeszcze wakacje, spore szanse na ładną pogodę i w ogóle. Potem pojawiły się te różne przeszkody i była nawet opcja, że może jednak czerwiec. Jakiś lokal można jeszcze załatwić, nie będziemy robić gościom problemu, a może jakoś się wyrobimy z tym wszystkim. Ledwo zaczęliśmy planować i wyszło na to, że nie da rady. Wtedy padło na wrzesień.
Już nie chciałam nic zmieniać, więc się zgodziłam. Ksiądz już wstępnie umówiony, sala też zarezerwowana, ale gdybyśmy się uparli, to można jeszcze negocjować terminy. Najpierw się bardzo cieszyłam, że wreszcie coś wiadomo, a teraz mam poważne wątpliwości. Jakoś mi się ta data nie widzi i to z kilku powodów.
Za bardzo to przeżywam? Może, ale chciałabym, żeby było idealnie. Na razie się na to nie zanosi i boję się, że możemy żałować tego pośpiechu!