Witajcie...
Mam na imię Karolina i od 10 lat należę do różnych zespołów. Zaczynałam w dziecięcym, potem młodzieżowy, miałam też epizod z ludowym. Nie tylko śpiewam, ale też tańczę. Wydaje mi się, że gdybym była w tym fatalna, to nie utrzymałabym się tak długo. To połowa mojego życia, bo niedawno skończyłam 20 lat. Mam na koncie wiele nagród wspólnych, ale też indywidualnych na konkursach tanecznych i przeglądach piosenki. Chciałabym zacząć robić coś więcej...
Wiadomo, jak to teraz wygląda. Żeby wejść do świata rozrywki (zespół to też rozrywka, ale kto chodzi na takie koncerty...), to trzeba się najpierw pokazać. Wymyśliłam sobie, że spróbuję zabłysnąć w jakimś programie telewizyjnym, opatrzę się ludziom, zapamiętają moje nazwisko i potem będzie lepiej. Tylko nikt nie daje mi takiej szansy.
Wiecie dlaczego? Bo wszystkie tego typu show karmią się wyłącznie rozczulającymi historyjkami i współczuciem, a nie talentem. Przekonałam się o tym na własnej skórze.
Przykładów jest całe mnóstwo. Przypomnijcie sobie te różne programy muzyczne i taneczne. W każdej edycji było po kilku skrzywdzonych uczestników i oni zazwyczaj wygrywali.
Wszyscy chyba pamiętają Klaudię Kulawik. Mała dziewczynka, w domu się nie przelewa, ona śpiewa wzruszające pieśni. Chce wygrać, by poprawić los swojej rodziny.
I oczywiście wygrywa. To było zdecydowanie dla niej za wcześnie.
W „Must Be The Music” poprzednią edycję wygrało trio Sachiel – ludzie z blokowiska, niby bez perspektyw, z trudnym życiorysem. Ostatni „Mam Talent” z wygraną chłopca z domu dziecka, któremu publiczność chciała pomóc. Był uroczy, ale przecież nie najlepszy.
Była też Paulina Papierska w „Top Model” - mistrzyni grania na ludzkich emocja. Niepewna siebie, zakompleksiona, skrzywdzona. Ona najlepiej pokazała, że wystarczy płakać co 5 minut, żeby widzowie ją pokochali. W „You Can Dance” też było kilka podobnych osób. To moim zdaniem nie jest w porządku i przez takie nastawienie ja niewiele mogę...
Na jednym castingu poszło mi dobrze, ale długo się wahali, czy mnie przepuścić dalej. Przyszła do mnie pani z produkcji i zaczyna robić ze mną wywiad. Nie interesuje jej, że pół życia spędziłam na scenie, jakie nagrody zdobyłam, gdzie występowałam. Zaczyna drążyć, czy przypadkiem nie pochodzę z patologicznej rodziny, ktoś bliski mi nie umarł, czy miałam jakiś poważny wypadek, albo zdarzyło się coś, co odmieniło moje życie. Chyba źle to rozegrałam...
Wystarczyło coś zmyślić, a jestem pewna, że wystąpiłabym na wizji. Ale nie, w moim życiorysie nic się nie zgadza. Mam dwoje rodziców, wszyscy w domu zdrowi, nikt nie pije, nikt nikogo nie porzucił, na szczęście nie miałam żadnych traumatycznych przejść. Teraz wychodzi na to, że wcale nie na szczęście, bo taki dramat w połączeniu z talentem oznaczałby wielka karierę.
Ludzie tłumaczą to tym, że program telewizyjny zawsze opierał się na ludzkich historiach. Nawet jeśli show ma odkrywać talenty, to przecież nikogo nie zainteresuje dziewczyna z dobrego domu albo syn milionerów. Nawet jeśli są genialni w tym, co robią. Oni nie powinni się pchać, bo przecież niczego im nie brakuje. Dla mnie to bez sensu. Albo szukamy prawdziwych perełek, albo płaczków.
Nie wiem, czy tym razem sobie nie odpuszczę. W tym roku znowu będzie kilka castingów, ale moje życie w ogóle się nie zmieniło. Nadal wszyscy zdrowi, kochający, nie mieszkam pod mostem. Gdybym chociaż uległa jakiemuś wypadkowi i cudem z tego wyszła... Wtedy wzięliby mnie z miejsca.
Zauważyłyście, że właśnie na tym polegają tego typu programy?
Karolina
Byłam na castingach do kilku programów różnych stacji telewizyjnych. Bez problemu przechodziłam pierwsze etapy, ale potem, zanim jeszcze trafiałam przed jury znane z ekranu, zawsze mnie odrzucali. Pomimo talentu (pierwsza komisja zawsze się mną zachwyca), nigdy nie trafiłam na antenę. Raz powiedzieli mi wprost, że pięknie śpiewam albo tańczę, ale oni szukają czegoś więcej. Uczestnik musi mieć „story”.
Jak dla mnie, to nie jest więcej, ale mniej. Nie trzeba być specjalnie uzdolnionym, bo kiedy masz historię do opowiedzenia, to i tak cię kupią. Najpierw jurorzy, oczywiście pod publiczkę, a potem jest szansa na sympatię widzów. Nie wierzycie? To zastanówcie się, po co są te wzruszające reportaże przed niektórymi występami. Do znudzenia pokazują nam ludzką krzywdę, bo mamy się z nimi identyfikować i współczuć.
Okazuje się, że ja jestem zbyt normalna i miałam zbyt szczęśliwe życie, żeby móc wystąpić i pokazać swoje talenty. To się w ogóle nie liczy.