Witajcie...
Ostatnio się zastanawiałam, w jakim wieku dla człowieka jest już za późno, żeby kogoś poznać. Chodzi mi o taki moment, kiedy ze stałego związku w młodości już raczej nic nie będzie i do wyboru zostaną już tylko faceci, których nikt nie chciał, albo rozwodnicy. Kiedyś mi się wydawało, że to się dzieje gdzieś w okolicach trzydziestki, a ja się do niej coraz bardziej zbliżam... Chciałabym sobie wmówić, że jeszcze nic straconego, ale jak tu się pocieszać?
Po znajomych widzę, że nadziei już chyba nie ma. W moim najbliższym gronie każdy kogoś ma. Jest jedno małżeństwo od wielu lat, kilka świeżych, zaręczeni, albo to planujący. A obok ja – nawet nie mam kogoś, kogo nazwałabym chłopakiem, a co tu mówić o czymś więcej. I to nie jest tak, że nagle zostałam sama i mam za sobą jakieś poważne związki. Nigdy nikogo takiego nie miałam!
Związki się mnie zupełnie nie trzymają. Powodów może być wiele, ale na Boga, żaden mnie nie powinien dotyczyć! Nie jestem brzydka jak noc, nie mam podłego charakteru, moje oczekiwania nie są wygórowane. Mam wrażenie, że dzisiaj zadowoliłabym się kimkolwiek.
Pech chce, że jakoś nie mogę się z żadnym zgrać. Jak mnie zależy, to facet nagle się wycofuje. Jak on daje do zrozumienia, że kocha ponad życie, to ja jakoś nie potrafię tego dostrzec i zrywam. Jeszcze nie było sytuacji, żebyśmy po tych przykładowych 2 miesiącach oboje mogli powiedzieć – tak, to jest to. Zawsze coś komuś zaczyna nie pasować i znowu zostaję singielką. Albo starą panną? Nie wiem, czy już zasłużyłam na ten zaszczytny tytuł.
Zdarzało się, że wytrzymywaliśmy ze sobą tydzień, najdłużej to było trochę ponad te 2 miesiące. Czasami nie zdążyłam go przedstawić reszcie znajomych, bo już go nie było. Albo był ktoś inny. I to wcale nie wynika z tego, że jestem jakąś kolekcjonerką męskich serc. Nie traktuję tego jako zawodów i najchętniej bym się wreszcie ustatkowała. Z ostatnim chłopakiem rozstałam się pod koniec października i następnego już nawet nie widać.
Może to właśnie ten moment? Zorientowali się, kim jestem, plotka poszła w świat i wszyscy się boją, bo ze mną i tak są skazani na porażkę. Po co się angażować, jak na pewno jestem jakaś wybrakowana. Albo wręcz przeciwnie – cudowna, ale zaraz i tak każdego pogonię.
Przeżyłam chyba wszystko, co tylko możliwe i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że dalej nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi! Nie rozumiem, skąd tyle niestabilności w moim życiu, skoro marzę o świętym spokoju u boku tego jedynego...
Wiele się wydarzyło i nic z tego nie wyszło. Teraz nawet to się skończyło, bo od kilku tygodni nikogo nie wypatrzyłam, ani nie wpadłam w oko komuś. Coś czuję, że to może dłużej potrwać i już zupełnie stracę nadzieję. Jak słucham opowieści znajomych, to ich historie są takie proste... Spotkali się na imprezie, wypatrzyli się na uczelni albo w pracy. Od przyjaźni do miłości i gotowe. Moje życie jest znacznie bardziej skomplikowane.
Boję się, że doszłam do ściany i dalej już nie ma nic. Po tych kilkunastu związkach (słowo trochę na wyrost, ale to przecież nie były zwykłe znajomości) nic nowego mnie już nie może spotkać. Byłam z młodszymi, starszymi, rówieśnikami, zdarzył się nawet obcokrajowiec, hiphopowiec, rockman, niedoszły ksiądz. Przerobiłam wszystkie typy męskości i osobowości i z żadnym nie wyszło. Powody rozstań były naprawdę różne, chociaż zazwyczaj nie mówiliśmy sobie o tym wprost.
Jeden zarzucił mi, że jestem zbyt przewidywalna i się ze mną nudzi. Inny stwierdził, że jestem zbyt niespokojna i ciągle gdzieś mnie nosi. Był taki, który uznał, że jestem dla niego zbyt piękna i na pewno go zdradzę, ale też taki, który sam mnie zdradził i poszedł do lepszej laski. Ja odchodziłam, bo był za spokojny, albo zbyt głośny. Miał inne potrzeby niż ja, za bardzo trzymał się swoich rodziców, albo miał gdzieś moją rodzinę.
Te 28 lat na karku zaczyna mi ciążyć, bo do trzydziestki blisko, a mówi się, że jak ktoś do tego czasu nie stworzył stałego związku, to znaczy, że nie jest do końca normalny. Zawsze miałam wysokie poczucie własnej wartości, ale zaczynam już w siebie wątpić. Pewnie nie jestem w tym osamotniona, ale dla mnie to żadne pocieszenie.
Chcę to zmienić, ale już zupełnie zgłupiałam. Po prostu nie wiem, jak się buduje trwałe relacje i czuję się jak kaleka.
Karolina
Nie wiem, może żeby sytuacja była dla Was jasna, to napiszę cokolwiek o sobie. Mam 28 lat, za 2 miesiące już 29. Skończyłam studia, pracuję w fajnej branży. Sama się utrzymuję, ale na pewno nie jestem jakąś bogaczką. Uwielbiam teatr i imprezowanie, więc chyba każdemu coś się z tego spodoba. Nie awanturuję się z byle powodu, jestem raczej oazą spokoju. Lubię ludzi, ludzie raczej lubią mnie, skoro mam znajomych.
Jestem średniego jak na kobietę wzrostu – 172 cm. Ważę też średnio, czyli ok. 60 kg. Mam długie włosy, średniej wielkości piersi, żadnych widocznych skaz na ciele, proste zęby i tak dalej. Nie wyróżniam się, nikt mnie nie wytyka palcami, ani nie płacze z zachwytu. Nie wiem czy jestem wybitnie ładna, ale brzydka raczej nie jestem. Uwielbiam rozmawiać, śmiać się i trudno nazwać mnie drętwą.
Nie jestem też wycofana, nie kieruję się żadnym konkretnym światopoglądem. Religijne nakazy i zakazy raczej mnie nie dotyczą. Po prostu lubię życie i staram się na siłę nie ograniczać. I co z tego wszystkiego wynika? Mam mniejsze powodzenie niż brzydule albo sztywniary. Co nie oznacza, że nie bywam w związkach...
Bywam i chyba najlepiej określić to właśnie w ten sposób. Jak już, to chwilowe zauroczenie, maksymalnie 2 miesiące razem i nasze drogi się rozchodzą. Nawet jeśli najpierw wydaje mi się, że to chyba ten jedyny. Jak mam szczęście, to w jednym roku potrafię mieć kilku takich „narzeczonych”. Pomimo tego, że mama tak bardzo modli się o to, żeby wreszcie coś z tego wyszło... Coś te modły nie chcą być wysłuchane, a ja kompletnie nie wiem, co robię źle.
Nie jestem jedną z tych dziewczyn, które jak złapią, to nie chcą puścić swoich chłopaków. Daję im naprawdę dużo swobody. Nie nalegam na wspólne zamieszkanie, ani się od tego nie bronię. Nie udaję, że seks przed ślubem nie wchodzi w grę. Nie żądam po tygodniu wielkich deklaracji. Po prostu jestem obok, staram się dobrze bawić i czekam, co z tego wyniknie.
Co najciekawsze, chyba żaden mój związek nie zakończył się wielką awanturą, podejrzeniami o zdradę czy czymś podobnym. Zawsze rozstajemy się w kulturalny sposób, bo zaczynamy czuć, że nie iskrzy i nic z tego nie będzie.