Moja historia może być dla niektórych przestrogą. Dla mnie to nie jakiś straszny dramat. Popełniłam w życiu błąd i wytatuowałam sobie na ręce imię mojego chłopaka. Później nawet narzeczonego. Czułam, że chcę to zrobić i stało się. Czy żałuję? Tylko trochę. Teraz traktuję to jako nauczkę i przestrogę, ale też część mojej historii. Gdybym usunęła ten napis, to oznaczałoby, że chcę wymazać mojego byłego z pamięci.
A wcale nie chcę. To była moja pierwsza wielka miłość, spędziliśmy ze sobą kilka lat i mam dobre wspomnienia. Inaczej bym nie przyjęła oświadczyn. Mój problem polega bardziej na tym, że to on naciska na usunięcie swojego imienia z mojego ciała. Nie jesteśmy razem i niewiele mamy ze sobą teraz wspólnego, ale często do mnie wypisuje w tej sprawie.
Nie wiem, co go to w sumie obchodzi. Zupełnie tak, jakby ten napis był jego własnością. A to przecież moje ciało i moja decyzja. Mnie nie przeszkadza. O wiele bardziej bolałoby mnie usuwanie, niż patrzenie na niego do końca życia. Pogodziłam się z tym, że jest i tyle. Nawet nie myślę na ten temat, bo ten niewielki wzór stał się częścią mnie. Pewnie czułabym się dziwnie, gdyby go nie było.
Ale mimo wszystko mam do Was pytanie - czy on ma prawo mnie o to prosić? Można wręcz powiedzieć, że tego żąda. W ten sposób podobno zakończyłabym raz na zawsze nasz związek. Tak jakby to imię na mojej ręce nie pozwalało nam się do końca rozstać. Nonsens. Co o tym myślicie?
Karolina