Pod koniec maja biorę ślub, który zaplanowaliśmy już 3 lata temu. Myślałam, że to wystarczająco dużo czasu, ale tyle się działo... Kościół i sala weselna zarezerwowane od bardzo dawna, goście już zaproszeni i trochę zapomniałam o sobie. Wybór sukni ślubnej to jakiś koszmar. Kilka tysięcy za kawałek białej płachty z koronkami to przegięcie, ale co zrobić. Po wielu próbach udało się wybrać tę jedyną. Lejący się materiał, żadnych rusztowań, prosty dekolt. Mnie się bardzo podoba. Mąż i koleżanki też byli miło zaskoczeni.
Do tego dobrałam buty na obcasie, ale nie takie klasyczne pantofelki. Są dość mocne, zabudowane i wyraziste. Taki mam styl i nie zamierzam w najważniejszym dniu w życiu udawać kogoś innego. Do tego wszystkiego powinno być też jakieś bolerko, bo w kościele wypada zasłonić ramiona. No i nie wiadomo jak z pogodą. Ale tego dobrać to już nie potrafię... Strasznie mnie spłaszczają i są po prostu brzydkie. Wypatrzyłam śnieżnobiałą ramoneskę, w której zakochałam się od pierwszego wejrzenia...
Jest po prostu idealna – biała, klasyczna, ale z rockowym pazurem. Krótka, więc nie zasłania połowy sukni. Z butami komponuje się ślicznie. Mąż był trochę zaskoczony, ale stwierdził, że to ja mam się dobrze czuć. Jemu się podoba, bo przynajmniej jakoś się odróżnię od wszystkich innych panien młodych. Nawet wymyślił, że możemy sobie zrobić sesję na białym Harleyu, a to już w ogóle będzie kosmos. Na co dzień nie jeździmy, ale można od święta zaszaleć. Nudzą mnie te typowe stylizacje a`la księżniczka.
Ja księżniczką nigdy nie byłam i do niej nie aspiruję. Mam być tą samą Magdą, co zwykle, ale w nieco lepszym wydaniu. Trochę żałuję, że dopuściłam do przygotowań mamę, teściową, przyjaciółki, siostrę. Ten tłum próbuje mnie przekonywać do rzeczy, które mi się nie podobają. Wystarczy, że zgodziłam się na pałacyk i wielką limuzynę. O ramonesce nie chcą słyszeć, bo ich zdaniem „to nie przystoi”.
Przepraszam bardzo, ale co jest w tym złego? Będę odpowiednio okryta w kościele, a przynajmniej poczuję się swobodnie. Na dodatek czymś się wyróżnię, bo wszystkie mężatki w okolicy wyglądały tego dnia dokładnie tak samo nudno. Mam silny charakter i potrafię się uprzeć, ale teraz to już zupełnie zgłupiałam. Jeśli naprawdę mam wyglądać niegodnie, to chyba założę to cholerne bolerko i niech dadzą mi spokój.
Tylko czy powinnam rezygnować z jedynego osobistego dodatku? Całą resztę zaplanowali za mnie inni, a ja nie mam prawie nic do powiedzenia.
Jak Wam się podoba ten pomysł?
Magda