Nie mam w życiu szczęścia. Kiedy pierwszy raz pomyślałam sobie, że wreszcie wszystko idzie ku dobremu, znowu się bardzo rozczarowałam. Najgorsze jest to, że zawodzą mnie najbliżsi ludzie. Tak jak mój jeszcze narzeczony, który niby się stara, ale niewiele mu z tego wychodzi. Byłam naiwna i myślałam, że jakoś się ułoży. Nie ułożyło się tak, jak chciałam.
W lutym ubiegłego roku przyjęłam jego oświadczyny, bo wtedy było całkiem fajnie. Oboje pracowaliśmy, chociaż on tylko na czas określony i na umowie zlecenie. Dobre i to, bo z pracą zawsze miał problem. Od skończenia szkoły nigdy nie złapał się na żaden etat. Czasami miał sporo pieniędzy, a kiedy indziej to ja musiałam za wszystko płacić. I znowu stało się to samo. Wyrzucili go z roboty, albo jak on to woli mówić, nie przedłużyli mu umowy. Jesteśmy na lodzie i nie wiem ile to potrwa.
Ślub jest zaplanowany dopiero na wrzesień. Rodzice zapowiedzieli, że poniosą wszystkie koszty, więc o to się nie martwię. Tylko czy jest sens wiązać przyszłość z kimś takim? On skończył tylko technikum, zrobił jakieś szkolenia i pracował w przyszłościowej branży. Kilka razy dał ciała i teraz już żadna podobna firma go nie chce. Przekwalifikować mu się nie chciało.
Od dawna pracuje na najniższych stanowiskach za marne pieniądze. Jaka przyszłość mnie czeka? Szczerze wątpię, żeby do czasu ślubu udało mu się coś znaleźć. Ostatniej szukał pół roku i zatrudnili go po znajomości. Teraz już tak nie będzie. Nie stać nas na normalne życie, jemu nie przysługuje zasiłek. Mam za swoją pensję wyżyć do ślubu i nie dołożyć ani grosza?
Nie tak to wszystko miało wyglądać. Zasługuję na coś więcej.
Marzyłam o mężu, który będzie dla mnie oparciem. Który zadba o mnie, ale też o finanse rodziny. Z takim facetem to ja sobie mogę stworzyć... Co najwyżej związek dwóch osób mieszkających w wynajmowanej kawalerce. O prawdziwej rodzinie nie ma mowy. Nie wiem co robić. Coraz trudniej mi sobie wyobrazić, że z czystym sumieniem przysięgam mu miłość po grób, kiedy nie jestem pewna nawet następnego dnia.
To nie jego wina? Już się nasłuchałam o pechu, złośliwości innych, oszustach itd. Prawda jest taka, że to on zawsze jest winny. Albo zawiódł przełożonych, albo okazywał się za słaby do danej pracy. Już nie wierzę, że to się zmieni, bo on nie ma 19, ale 30 lat.
Wyplątać się z tego, póki mam czas?
Milena