Nigdy nie miałam zdania na temat sztucznej opalenizny. Ani mi to nie przeszkadzało, ani specjalnie nie imponowało. Sama nigdy nie byłam, bo boję się poparzenia. No i wiem, czym to się może skończyć. Najpierw uzależnienie, a potem rak skóry i inne okropieństwa. Jakoś wytrwałam bez smażenia się pod lampami, ale teraz chodzi mi po głowie, żeby się wybrać.
Zawsze śmieszyły mnie tłumaczenia, że chodzi się na solarium przed wakacjami, bo to dobry podkład pod naturalną opaleniznę, a w ogóle to wstyd pokazać takie blade ciało. Jeszcze przed wyjazdem wypadałoby być opaloną. Ale teraz poznałam kogoś, na kim bardzo mi zależy i chciałabym przed nim dobrze wypaść.
Jesteśmy na razie znajomymi, a mam nadzieję na coś więcej. Grupą znajomych wyjeżdżamy w lipcu do Chorwacji. I co ja mam ze sobą zrobić?
Pierwszy raz w życiu czuję, że powinnam o siebie bardziej zadbać. Jak zobaczy moje blade ciało na plaży, to chyba skutecznie go do siebie obrzydzę. Na twarzy jeszcze zdąży mnie coś złapać, ale gdzie ja opalę całą resztę? Chyba tylko w solarium.
Z drugiej strony – sztuczna opalenizna nie wygląda raczej dobrze. Solaria już dawno temu przestały być modne i mogę uzyskać odwrotny efekt. On może się przestraszyć, że jestem kolejną z tych dziewczyn, które uwielbiają tipsy, tlenione włosy i brązową skórę. Tipsów nie noszę, jestem naturalną blondynką, ale ta opalenizna...
Nie byłoby źle, gdybym miała ładny odcień cery od pierwszego dnia wakacji, ale nie chcę też wyglądać kiczowato.
Dlatego mam proste pytanie – czy to dobry pomysł? Myślicie, że chodzenie na solarium nie jest aż takim obciachem, jak niektórzy uważają? Biję się z myślami, bo sama już nie wiem, czy lepiej przestraszyć go bladym ciałem i naturalnością, czy narazić się na śmieszność kiczowatym solarium...
Doradźcie mi coś, bo się pogubiłam.
Karolina