Sprawa jest delikatna i to nawet bardzo. Dla mnie za bardzo. Byłam w związku z Kubą przez 3 lata. To był baaardzo burzliwy czas, bo ciągle się kłóciliśmy. Na miesiąc spokojny był może tydzień. Mimo wszystko kochałam go i nie wyobrażałam sobie bez niego życia. Dzisiaj wiem, że to było uzależnienie i toksyczna relacja. Wreszcie nabrałam odwagi i odeszłam. Pewnie to dziwnie zabrzmi, ale odbyło się to w porozumieniu z jego mamą. Wspaniała, poczciwa kobieta, która kochała syna, ale dla mnie też chciała dobrze. Widziała, że to wszystko nie ma sensu.
Pomimo, że rozeszliśmy się prawie pół roku temu, czasami do mnie dzwoniła, ja do niej, nawet wychodziłyśmy razem na kawę, żeby pogadać. Traktowałam ją jak swoją znajomą, a nie matkę byłego faceta. On oczywiście o tym nie wiedział, bo na pewno kiepsko by to zniósł. 3 miesiące temu dowiedziałam się, że zdiagnozowano u niej zaawansowanego raka. Wtedy przestałam się kryć. Zadzwoniłam do niego i zapytałam, czy potrzebuje pomocy. Rzucił słuchawką. Potem pojawiłam się w szpitalu.
On też tam był i zareagował nie tak, jak się spodziewałam. W takich trudnych sytuacjach złe emocje trzeba odrzucić, a nie jeszcze bardziej je pielęgnować. Wyskoczył na mnie z krzykiem, że jak mam czelność się tu pokazywać. Zadzwoniłam do jego mamy i umówiłyśmy się w czasie, kiedy jego na pewno tam nie będzie. Często ją odwiedzałam. Niestety, biedaczka zmarła w tym tygodniu. Już nie miałam odwagi się do niego odezwać i zaoferować pomoc. On nawet mnie nie poinformował o terminie pogrzebu.
Dowiedziałam się przez obcych ludzi, że uroczystość odbędzie się w najbliższy poniedziałek. Kompletnie nie wiem, co mam zrobić. Czuję, że powinnam tam być dla niej, a z drugiej strony – ze względu na niego nie powinnam się tam pokazywać. On wystarczająco cierpi i po co narażać go na dodatkowe emocje... Ale, na litość boską! Jesteśmy dorosłymi ludźmi. Znałam jego mamę, można powiedzieć, że się przyjaźniłyśmy i przecież moja obecność nie będzie wymierzona w niego. Tak to sobie tłumaczę, a w głowie nadal mętlik...
Chciałabym pójść i nie musieć się ukrywać. Darzyłam zmarłą wielkim szacunkiem i wiele jej zawdzięczam. Sumienie podpowiada, że trzeba ją godnie pożegnać.
Nie chcę go denerwować, a do tej pory reagował na mój widok strasznie emocjonalnie. Boję się, że takie połączenie ogromnego smutku i wściekłości doprowadzi do skandalu na cmentarzu.
Myślałam o tym, żeby ostatecznie nie pokazywać się na samym pogrzebie, ale podejść tam już po wszystkim. Złożyć kwiaty na grobie, zapalić znicz... Ale to nie to samo.
Poradźcie mi, co w tej sytuacji powinno wygrać – potrzeba pożegnania czy niezdrowe relacje między mną, a jej synem?
Lidia