Mam 20 lat i mieszkam z rodzicami. Nie dostałam się na studia państwowe, więc mam przerwę. Nie wiem jeszcze, czy pójdę na te studia za rok, bo to nie takie łatwe. Na razie siedzę w domu i utrzymują mnie rodzice. Na pewno nie jestem leniem, bo to praktycznie ja ogarniam całe mieszkanie. Jak oni są w pracy, to wszystko sprzątam, gotuję. Dopiero wieczorami mam czas na jakieś wyjście. Ostatnio próbowałam wyliczyć, ile ich kosztuję i wyszło sporo. Wszystkie rachunki płacą oni, dają na ubrania, kosmetyki, kieszonkowe. Mnie jest bardzo dobrze.
Z nudów zaczęłam szukać jakiejś pracy i mam taką jedną opcję. To byłoby pół etatu w kwiaciarni u matki koleżanki. Nie znam się na tym, ale podobno szybko bym się nauczyła. W grę wchodzi praca codziennie, ale przez kilka godzin. Nie wiem czy dostałabym nawet tysiąc złotych za miesiąc. Nie wiem, czy się na to zgodzić, bo rodzice mogą to dziwnie zrozumieć.
Chciałabym, żeby to były pieniądze na jakieś moje zachcianki, wyjścia, czasami na jakiś ciuch. Ale oni są tacy, że od razu wzięliby mnie za dorosłą kobietę, która się sama utrzyma. Wątpię, czy od tego momentu dalej by mi coś finansowali. Już to widzę, jak poprosiłabym o kasę na coś... Zaraz będzie, że przecież pracuję i zarabiam, to sama mam się o siebie troszczyć. A na co mi ten tysiąc wystarczy?
Jeśli oni w ogóle przestaną się o mnie troszczyć, to chyba nie warto w ogóle szukać pracy. Gdybym dostała ze 2 tysiące, to jeszcze co innego, ale przy takiej pensji na nic nie starczy. To co zrobić? Dalej liczyć na nich, czy spróbować tej pracy?
Gosia