Być może niektóre z Was uznają, że to typowy problem pierwszego świata i przewróciło mi się w głowie, ale naprawdę jestem w kropce. To niby nic poważnego, ale czy ktoś jest mi w stanie doradzić, co zrobić? Spełnić swój rodzinny obowiązek, zapominając o moim marzeniu, czy zrobić sobie przyjemność, ale zaniedbać bliskich? Wbrew pozorom, to nie takie proste.
Jednak po kolei... Od kilku miesięcy wiem, że moja kuzynka wychodzi za mąż. Ślub i wesele odbędą się w mieście oddalonym o jakieś 200 kilometrów. W sumie odległość nie ma tu jednak znaczenia. I tak się nie rozerwę. To bardzo fajna dziewczyna, a jej przyszły mąż także da się lubić. Nigdy nie miałyśmy ze sobą specjalnego kontaktu. Ze względu na różne miejsca zamieszkania spotykałyśmy się tylko przy okazji rodzinnych uroczystości lub na wakacjach u babci. Nie oznacza to, że jest mi obojętna. Oczywiście życzę jej jak najlepiej i z przyjemnością pojawiłabym się w sierpniu na jej ślubie. Jak na złość wybrała sobie zły termin...
Zły dla mnie. Później okazało się, że dokładnie tego samego dnia na niemal drugim końcu Polski zagra mój najukochańszy zespół. Od razu pomyślałam, że muszę tam być! Zebrałam pieniądze, namówiłam moich przyjaciół i już prawie kupiłam bilet... Rodzice szybko wybili mi to z głowy, bo terminy się pokrywają. Przecież nie pojadę na „jakiś głupi koncert”, zamiast wesprzeć kuzynkę w tym szczególnym dla niej dniu. Im dłużej się zastanawiam, tym bardziej mam mieszane uczucia.
Ślub i wesele beze mnie przecież i tak się odbędą, a młodzi i goście będą się świetnie bawić. Mało ktozauważyłby moją nieobecność. Zwłaszcza, że rodzina moja i kuzynki to tylko niewielki procent wszystkich zaproszonych. Zdecydowana większość to goście pana młodego. Z drugiej strony wypadałoby jednak być, skoro zostałam zaproszona i tego samego dnia potwierdziłam, że będę. Teraz mam zadzwonić i przepraszać? Co im powiedzieć? Że wolę posłuchać muzyki, niż tracić na nich czas?
Mam ogromne wątpliwości. Tym bardziej, że codziennie włączam sobie ulubione kawałki tej kapeli i aż mam ciarki na całym ciele, myśląc że mogę ich zobaczyć i usłyszeć na żywo. To byłby jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu. Na dodatek w gronie przyjaciół. Bawiłabym się do samego rana, pewnie znacznie lepiej, niż na weselu. Na festiwalu mogłabym pić piwko, śmiać się głośno, tarzać po ziemi, tańczyć na ulicy... Brakuje mi takiej beztroski. Teraz mam okazję naprawdę dobrze się bawić, ale oczywiście coś musiało stanąć na przeszkodzie.
Rodzice uważają, że byłabym nieodpowiedzialna i samolubna, gdybym wybrała koncert. Ja coraz bardziej skłaniam się ku temu, by przekazać młodym życzenia i prezent ode mnie. Jak z tego wyjść? Czy naprawdę trzeba jeździć na te wszystkie wesela, nawet dalszych kuzynek? Mam zrezygnować ze swoich marzeń, żeby zadowolić rodzinę?