Kobiety coraz częściej padają ofiarami molestowania w pracy. Z badań CBOS wynika, że co 10. Polka doświadczyła tego osobiście. Patrząc realnie, ofiar prawdopodobnie jest więcej, tylko część jest nieświadoma albo boi się przyznać. ONZ twierdzi, że problem dotyczy połowy pracujących kobiet. Prawda leży pewnie gdzieś pośrodku.
Mimo tej ogromnej liczby, w zeszłym roku w Polsce tylko 20 kobiet zgłosiło w Państwowej Inspekcji Pracy przypadek molestowania seksualnego. Joanna Piotrowska, prezes Feminoteki, tłumaczy w „Dzienniku” ten stan rzeczy:
„Kobiety nie walczą z molestowaniem, bo boją się zarzutów, że to one są winne, że sprowokowały swoim strojem szefa. I panicznie obawiają się oskarżenia, że idą na skargę z zemsty, bo liczyły, że przez łóżko zrobią karierę, ale się zawiodły”.
Dodatkowo panie boją się upokorzenia i wstydu przed sądem. Problemem jest też niewiedza, czym jest molestowanie, jakie są jego granice i jak z nim walczyć.
„Kobiety nie zawsze wiedzą, czy zachowanie przełożonego lub współpracownika to już molestowanie, czy jeszcze tylko niewybredne żarty. Tymczasem definicja molestowania seksualnego jest bardzo szeroka. To nie tylko niechciany dotyk, obmacywanie, klepnięcie w pośladek, ale także uporczywe spojrzenia, dowcipy o podtekście erotycznym, komentowanie ubioru, a nawet wywieszanie w miejscu pracy na ścianie plakatów z erotycznymi aktami. Czyli wszystko to, co może sprawić, że pracownica poczuje się urażona”.
Większa świadomość problematyki wśród kobiet i kampanie społeczne na pewno ułatwiłyby podjęcie decyzji odnośnie zgłoszenia molestowania. Pomogłyby też w zmianie opinii części ludzi, którzy traktują ten typ zachowań w kategoriach „jakby suka nie chciała, to by nie dała”.
Joanna Martel