Studiuję na prywatnej uczelni i teraz mam pierwszą w życiu sesję. Nauki dużo, ale zastanawiam się czy w ogóle jest sens. Jak patrzę na to, jakie głupki poprzechodziły dalej, to chyba nie ma się czym martwić. Podobno puszczają każdego, jak tylko w terminie płaci i nie robi problemów. Myślicie, że to prawda i nawet jak nic nie napiszę, to przepuszczą mnie na kolejny semestr? Tyle się mówi, że prywatna uczelnia to kupowanie wykształcenia. Nie obraziłabym się, gdyby naprawdę tak to wyglądało.
Wydaje mi się, że oni specjalnie robią tyle egzaminów, żeby to jakoś wyglądało, a tak naprawdę nic od nas nie chcą. Przyjdzie kontrola, to pokażą, że wymagają. Trochę się uczyłam, ale nie mam już siły. Potem się okaże, że niepotrzebnie się męczyłam i zarywałam noce, a i tak każdego puszczą. Nie mam nikogo znajomego na starszym roczniku i nikt nic nie wie, więc wolę zapytać.
Czy któraś z Was studiuje prywatnie i może mi powiedzieć, jak to wygląda? Czy oni naprawdę czegoś wymagają? Na razie z zaliczeń mam same 4 i 5, a naprawdę mało się uczyłam. Czasami mi się wydaje, że jak płacisz i masz obecności, to nikt ci krzywdy nie zrobi. Tylko żebym się nie przeliczyła, bo wstyd byłoby nie zdać. Potem płacić za poprawki i uczyć się tego wszystkiego naraz...
Poszłam na te studia, bo gdzieś trzeba było, a na państwowych się nie udało. Mówię wprost, że pilną studentką nie jestem, bo to się wszystko mija z celem. Kierunek taki, że żadna fachowa wiedza potrzebna nie jest. Skończę, dostanę dyplom i nikt się nie zorientuje, że niewiele umiem. Ale tego magistra wypada mieć. Co co z tą sesją?
A.