Uważam, że jestem dobrą matką. Znam swoje dziecko, wiem czego potrzebuje, ale zdążyłam też poznać wszystkie jego sztuczki. Nie daję się nabierać, więc wymagam. Nikt normalny nie powie, że to złe, ale mój mąż ma z tym ogromny problem. Jego zdaniem TERRORYZUJĘ własnego synka, zachowuję się wobec niego jak treserka i ogólnie nasze relacje są PATOLOGICZNE. Gdyby ktoś niezorientowany to usłyszał, to co by sobie pomyślał?
Pewnie ta straszna baba na dzień dobry katuje swoje maleństwo, siłą wciska mu jedzenie do ust, ciągle wrzeszczy, stresuje dzieciaczka itd. Oczywiście tak nie jest, bo kocham syna, jak nikogo na świecie. Po prostu staram mu się za bardzo nie ulegać. Znam ja dobrze te jego humorki. Muszę reagować, bo inaczej wszystko będzie chciał załatwiać płaczem i wrzaskiem, na mnie to zwyczajnie nie działa. Jak mnie opluje lub kopnie, to stawiam go do pionu, daję klapsa i czas na przemyślenie sprawy. Czasami krzyknę, jak widzę, że chce zrobić coś głupiego. To jest ta patologia?
Mężulek oczywiście strasznie źle na to patrzy. Ciągle opowiada, jak to było w jego domu. Mamusia i tatuś nigdy nie podnieśli na niego głosu, a tym bardziej ręki. Czuł się bezpieczny i kochany, więc dlatego wyrósł na takiego wspaniałego faceta. Dobre sobie... On nie jest w ogóle decyzyjny, a lenistwo po prostu go zżera. Na pewno nie jest dobrym przykładem.
Kompletnie nie zdaje sobie sprawy z tego, że człowieka, który siedzi z dzieckiem w domu 24 godziny na dobę, kiedyś muszą ponieść nerwy. Czy jedno krzyknięcie lub klaps, taki dla zasady, a nie żeby go zabolało, to coś złego? Może tak, też wolałabym być mistrzynią spokoju, ale tak się nie da. Nie mówi tego wprost, ale dla niego jestem złą matką, bo zdarza mi się pokazać swoją słabość. Jestem bardzo ciekawa, jak on by się zachowywał na moim miejscu. Ostatnio groził, że jeśli ja się nie uspokoję, to trzeba będzie wynająć opiekunkę. On nie może spokojnie pracować, kiedy wie, że w domu dzieją się „takie rzeczy”.
Nawet nie chcę wiedzieć, czy on komuś o tym opowiadał. Jeśli tak, to każdy sobie pomyśli, że jestem kolejną „Mamą Madzi”.
Nie znęcam się nad synkiem, ale go wychowuję. Jesteśmy obok siebie non stop, całą dobę, w domu, poza nim, wszędzie. Emocje czasami wybuchają. On się złości, ja też potrafię. Na pewno nie reaguję tak bez powodu, byle pokazać swoją siłę. Chętnie bym wróciła do pracy i zrzuciła te obowiązki na kogoś innego, ale za bardzo kocham swoje dziecko. Druga najbliższa mi osoba myśli zupełnie co innego...
Beata