Spotkał mnie zaszczyt i zostałam poproszona o zostanie matką chrzestną. Nie chciałam, ale podobno się nie odmawia, więc niech będzie. Kuzynka bliska, więc myślę sobie - poświęcę się. Jakoś zaświadczenie z kościoła załatwiłam, nawet do spowiedzi mogę iść, ale oczywiście to by było za proste. Swoimi drogami dowiedziałam się, jakie oczekiwania mają rodzice dziecka.
W skrócie mogę powiedzieć, że rozmawiając ze swoją rodziną zasugerowali im, by oni porozmawiali ze mną i przekazali mi ich żądania. Taki głuchy telefon, który może mnie sporo kosztować. „Żebym nie musiała się trudzić”, oni wymyślili prezent za mnie.
Ma to być nowe łóżeczko i tysiąc złotych w gotówce.
Wspaniali ludzie! Naprawdę bardzo mi pomogli. A już myślałam nad tym, żeby dać 5 tysięcy i tablet… A mówiąc serio - poczułam się zażenowana. Nie swoją postawą, ale tym, że ludzie wymyślają takie intrygi, byle się obłowić. Zamiast siedzieć cicho, to wymyślają kto i co ma przynieść.
Myślałam zawsze, że prezent to kwestia własnego uznania i możliwości. Mnie np. stać na taki upominek i pewnie bym nie pożałowała gotówki, ale teraz się mocno waham. Tak naprawdę to zastanawiam się, czy nie dać tylko kilku stówek i na tym zakończyć.
Dziecko nic z tego i tak nie będzie miało, a ja im rachunków opłacać nie zamierzam.
Tylko człowiek jest głupi. Wiem, że tak powinnam postąpić i wypiąć się na ich żądania, ale… boję się skandalu i nieporozumień. Nie mam ochoty zrywać z nimi kontaktu. Chciałabym widywać ich dziecko i w ogóle. Dlatego czuję się jak między młodem i kowadłem. Wkurzona do granic możliwości, że oni tak załatwiają sprawy i przestraszona, że mogę popsuć atmosferę w rodzinie.
Na zdrowy rozum to bez sensu i zdaję sobie z tego sprawę. Tylko, że ja ich dobrze znam i wiem niestety do czego są zdolni… Szybko stwierdzą, że niepotrzebnie wybrali mnie na chrzestną.
Jak to rozegrać? Spełnić ich żądania?
Anna