Jestem mężatką dopiero od roku, ale boję się, że długo to już nie potrwa. Nie znalazłam sobie nikogo innego, mąż też mnie nie zdradza. Kochamy się bardzo mocno, ale chyba nie potrafię spełnić jego oczekiwań. Pochodzimy z bardzo religijnych rodzin, pierwszy raz przeżyliśmy dopiero w czasie nocy poślubnej. Wszystko po Bożemu. Zawsze podziwiałam matki, które mają tyle cierpliwości i siły, by wychowywać swoje dzieci. Marzyłam, że kiedyś też taka będę. Dużo rozmawialiśmy i doszliśmy do wniosku, że chcemy stworzyć nową rodzinę. Oczywiście z potomstwem.
Mija rok, a ja nawet nie jestem w ciąży. Najpierw daliśmy sobie trochę czasu i postanowiliśmy, że o dziecko postaramy się za chwilę. Ta chwila minęła. Nie stosujemy antykoncepcji (przynajmniej oficjalnie), więc jest to coraz trudniejsze. Kiedyś bardzo bym się z tego cieszyła, ale dzisiaj jestem przerażona. Nie wiem, co się ze mną stało, ale dzisiaj już nie chcę być matką. Widzę malutkie dzieci moich znajomych i zwyczajnie się nimi brzydzę. Ciągle płaczą, zwracają wszystko po chwili, łatwo je skrzywdzić. Nie jestem taka delikatna i cierpliwa. To nie dla mnie, a mąż zaczyna naciskać!
Pisałam o oficjalnym niestosowaniu antykoncepcji. Nieoficjalnie biorę pigułki, których mój Kościół nie akceptuje. Gdyby dowiedział się o tym mąż, to chyba z dnia na dzień by mnie zostawił. Jest bardzo zasadniczy. Na dodatek marzy o tym, żebym była matką jego dzieci. Jak najszybciej. A ja, nie dość, że łamię zasady, to jeszcze go oszukuję. Kiedyś myślałam, że wystarczy miłość i wszystko jakoś się ułoży. Niestety, nie wyobrażam sobie siebie jako matki. Nie jestem nieodpowiedzialną imprezowiczką, która wolałaby balować, niż zajmować się dzidziusiem. Po prostu wolę nasze życie we dwoje.
To nie jest tak, że oszukałam go przed ślubem. Naprawdę myślałam, że chcę żyć w ten sam sposób, co on. Dopiero z czasem zorientowałam się, że to tylko gadanie. Tak wypadało mi myśleć, ale kiedy się nad tym wszystkim zastanowiłam – doszłam do wniosku, że to nie dla mnie. Bóg przecież stawia przed nami różne wyzwania. Widocznie dla mnie zaplanował inne życie. Chciałabym w to wierzyć. Teraz czuję się trochę jak oszustka. Jak beznadziejna kobieta bez przyszłości.
Chyba nie da się długo żyć w ten sposób. Jeśli będę brała pigułki, to nie powinnam zajść w ciążę. On pomyśli, że jestem bezpłodna. Co zrobi? Będzie mógł się tylko modlić, bo Kościół nie popiera innych metod. A ja będę żyła dalej w kłamstwie. Tak chyba nie da się budować normalnego małżeństwa. To nie jest tak, że straciłam swoją wiarę. Po prostu nie chcę dziecka i nic więcej. To ta obawa sprawia, że zaczynam błądzić.
Chciałabym powiedzieć mu wprost o swoich uczuciach, jak było to kiedyś. Wiem, że bardzo mu się to nie spodoba i poczuje się oszukany. Poślubił kobietę, która obiecywała mu rodzinne szczęście, a w międzyczasie tak bardzo się zmieniłam... A może lepiej trwać w tym, co jest teraz? Tylko, że wciąż będę tkwiła w grzechu kłamstwa.
Faustyna